poniedziałek, 25 marca 2013

25 marca - Synteza

Wątpię, czy ktokolwiek to w ogóle przeczyta, bo olałam blog jakiś czas temu. Nie Was, tylko blog właśnie, a Wasze strony wciąć czasem odwiedzam, choć nie komentuję. Dziś po prostu czuję potrzebę napisania tu czegoś, bo tylko tu i u psychoterapeutki mogę mówić o tym wprost. To w sumie żałosne.

Boję się strasznie. Generalnie dużo się zmieniło. Nie wiem, ile teraz ważę, bo od dawna boję się wejść na wagę. Tak naprawdę ani nie przytyłam, ani nie schudłam, od jakiegoś czasu jest tak, że przez jakiś czas idzie mi zajebiście, a potem dzieje się coś, przez co mam napad i muszę zaczynać od nowa. Nie potrafię już obiektywnie określić, ile mogę ważyć, bo i tak zawsze, gdy patrzę w lustro, widzę grubasa. Nie muszę nawet patrzeć w lustro, nawet teraz, siedząc przy komputerze, czuję fałdy tłuszczu. Dziś mama mnie przytuliła i stwierdziła, że znikam. To śmieszne, bo wątpię, żebym miała teraz niedowagę. W sumie to na 100% nie mam teraz niedowagi. Mama chyba po prostu wczuwa się w sytuację. Bardziej się na mnie skupia, bo ogólnie sytuacja wygląda tak, że w czwartek idę do psychiatry od spraw żywienia, żeby postawił mi ostateczną diagnozę. Psychoterapeutka jest pewna, że mam anoreksję bulimiczną. Pani pedagog w szkole wezwała mnie ostatnio i wcisnęła mi kilka kartek z radami dla osób z zaburzeniami odżywiania. WTF. Przeczytałam i boję się jeszcze bardziej, bo z każdej z tych rad wynika, że strasznie ciężko z tego wyjść. Jeśli to, co mam w głowie, to zaburzenia odżywienia, to nie wiem, co zrobię. Bo jeśli to są właśnie zaburzenia odżywienia, to ja wcale nie chcę z nich wychodzić. Czasami tylko mam tego dość. Z drugiej strony psychiczne zaburzenia to coś, co POWINNO się eliminować, tak na logikę. Dlatego liczę na to, że psychiatra powie, że jestem zdrowa.

Nie wiem, czy jeszcze tu wejdę, ale potrzebowałam wyrzucić z siebie przynajmniej część tego, co mnie teraz męczy, bo dosłownie wariuję już od rozkminiania tego wszystkiego. Aktualnie idzie mi dobrze, więcej niż 800kcal dziennie nie jem. Ale to już nie to samo, bo terapia uświadomiła mi, że postępuję według pewnych schematów i teraz czasami boję się własnych myśli, choć z drugiej strony sama je w sobie hoduję. Czasami mam po prostu ochotę zrezygnować z terapii i jeść po swojemu bez żadnych second thoughts (nie wiem, jak inaczej to nazwać. Tak samo nigdy nie wiem, jak powiedzieć po polsku ładnie 'I'm happy for you', ale whatever).

Mam nadzieję, że Wam dieta idzie super. I dziękuję za wsparcie, jakie mi dawałyście, gdy jeszcze prowadziłam blog. Jesteście naprawdę kochane i życzę Wam osiągnięcia celów:* Nie potrafię powiedzieć, czy na pewno nie natchnie mnie jeszcze, żeby tu coś napisać lub żeby przyjść do Was i tym razem skomentować, ale póki co oficjalnie kończę z blogiem, choć nie kończę z odchudzaniem.

Trzymajcie się chudo:*