niedziela, 22 września 2013

22 września - Mammoth

Jest źle. Zaglądam do lodówki i nie widzę niczego, co mogłabym zjeść, więc nie jem. Na wycieczce szkolnej było strasznie, bo mój wychowawca i ludzie z klasy zauważyli, co dzieje się ze mną w trakcie wspólnych posiłków. Strach przed tym, że ktoś się zorientuje, blokował mnie tak bardzo, że za każdym razem chciało mi się płakać i nie byłam w stanie jeść. wychowawca zdzwonił się z moją mamą i w s z y s t k o się wydało. Teraz grożą mi szpitalem. Boję się, że cała ta sprawa wyjdzie poza klasę, że dowie się reszta moich znajomych ze szkoły.

Motywacja gdzieś zniknęła. Nie wiem, co robić.

Przepraszam, że tak zniknęłam. Postaram się szybko nadrobić.
Ściskam:*

środa, 28 sierpnia 2013

28 sierpnia - Country Feedback

Dziś 650kcal, czyli tyle co zwykle (+ żadnego alkoholu). Moje dzienne zapotrzebowanie wynosi ok. 2000kcal. Czyli musiałabym jeść trzy razy więcej. Może niedługo pomyślę, jak się do tego zabrać, póki co to nierealne.

Osiągnęłam to, do czego dążyłam odkąd wróciłam. Wyjałowiłam się, jestem pusta. Jutro jeszcze czeka mnie gruby melanż na działce kumpla i chyba w końcu wyleczę się z tej powyjazdowej melancholii.

We've been through faith, breakdown
Self hurt
Plastics, collections
Self help, self pain,
Guest psychics, fuck off
I was central
I had control
I lost my head
I need this
I need this
[...]
It's crazy what you could've had
It's crazy what you could've had
It's crazy what you could've had
I need
I need this


(Postaram się nie rąbać tak tekstami piosenek w każdym poście, po prostu ostatnio w prawie każdym utworze znajduję jakiś cytat, który idealnie oddaje moje uczucia)

wtorek, 27 sierpnia 2013

27 sierpnia - Out Of My Mind

Po raz pierwszy byłam dziś u K. w domu. Ogólnie naprawdę dobrze było się z nim zobaczyć, ale nie pogadaliśmy jakoś poważniej, bo spóźniłam się trochę na nasze spotkanie i zaraz musieliśmy jechać, żeby spotkać się z kolegą. Jutro też się z nim widzę.

Humor dalej kiepski, jedzenie odrzuca, w przeciwieństwie do alkoholu i trawy, które konsumuję bez skrupułów i oporów. Byle wyłączyć świadomość, bo od razu myśli mnie dosłownie przygniatają. Nawet muzyki słucham teraz trochę innej, nic ambitnego, jakieś chamskie umc umc, tak żeby zagłuszyć wszystko, co mnie męczy.

Taki stan rzeczy też zresztą zaczyna mnie dobijać, niech tylko moja siostra wróci, a wyciągnę ją na długi spacer do lasu pod miastem. Potrzebuję oderwać się na moment od wszystkiego, pobyć sama, ale gdzieś daleko, w wyludnionym miejscu. Samej nie chce mi się jechać, a z siostrą często w tym lesie, o którym myślę, po prostu łazimy sobie razem, milcząc.

Nie potrafię konkretnie uzasadnić, skąd u mnie dokładnie nagle taki dół. Nie stało się nic, czego bym nie przewidywała. Można powiedzieć, że jest dość stabilnie, a jednak cały czas mam to poczucie frustracji, bezsilności, smutku, pustki. 

niedziela, 25 sierpnia 2013

25 sierpnia - Mind Mischief

Wróciłam z zaszczytnym planem na najbliższe dni. Upalić się i schlać jak świnia, tak spasiona, jak sama jestem.
Na razie przemilczę przyczyny, ale nowe limity kaloryczne od dziś do odwołania, nie wliczając do bilansu alkoholu, powinny utrzymać mnie w całości.
Przywiązać się tak bardzo w tak krótkim czasie to ból, z którego oczyścić się mogę tylko za pomocą starego, sprawdzonego sposobu.

'Wyjałowić się, zostawić skórę i kości, rozmazać całą twarz, zasnąć i narodzić się na nowo' - bazgroły z drogi powrotnej.

Nie chciałam tu o tym pisać, bo średnio to pasuje do mojej, nieaktualnej póki co, chęci zmian. Po prostu muszę trochę odetchnąć, odbudować samą siebie, bo w tej chwili nie rozumiem swoich uczuć i muszę je wyłączyć.

Jutro wraca K. zza granicy, widzę się z nim za dwa dni. Do tego czasu chcę się przynajmniej trochę uspokoić, wyciszyć. I raczej aż do spotkania nic tu nie napiszę, bo na tym blogu nie będzie więcej pierdół wspomagających moje wyniszczanie się.

Przepraszam, trochę hipokrytka ze mnie. 

Feels like my life is ready to blow
[...]
I just don't know where the hell I belong 
[...]
No more getting it wrong,
I'll be frozen here on.
If forever we'll see,
But no more guessing for me

piątek, 9 sierpnia 2013

9 sierpnia - Plainsong

Terapia była w porządku. Ostatecznie na spotkanie poszłam tylko z mamą, ale z miejsca pojawił się problem - za niecały miesiąc kończę 18 lat i nie będzie mógł zajmować się mną terapeuta od spraw młodzieży. Idiotyzm, nawet w tej poradni tak mówią, ale prawo to prawo, czyli to spotkanie tak naprawdę nie miało sensu. Pogadałyśmy więc sobie po prostu. Szkoda, bo babka, która prowadziła tę rozmowę, była naprawdę świetna, ale musimy już teraz rozejrzeć się za czymś innym.

Dwa dni temu widziałam się z K. w tym lesie, ale nie rozmawialiśmy jakoś poważniej, bo przez większość czasu było z nami dwóch jego kumpli. Nie przeszkadzało mi to, polubiłam ich i dobrze się bawiłam, ale nic nie ruszyło do przodu. Dziś jeszcze się widzimy, sam na sam, ostatni raz przed  moim wyjazdem nad morze. Jadę z mamą, siostrą i ojczymem, na dwa tygodnie, nie będę tam miała za bardzo dostępu do Internetu, więc pozostaje nam kontakt telefoniczny. Na blogu też nie będę mogła pisać niestety.

Waga pokazuje niecałe 52kg. Nie wiem, czy się cieszyć, czy nie. Coraz częściej kręci mi się w głowie, pewnie w dużej mierze przez te początki anemii, ale nie ma co się oszukiwać. Anemia też nie pojawiła się znikąd. Ale przy takich upałach tym bardziej nie chce mi się jeść. Wczoraj w sumie było max. 500kcal.
W pewnym momencie zaczęła mi drgać powieka. Po godzinie ustało, nie wiem, czy to wynika z niewyspania, czy może z niedoboru magnezu. Piję w sumie sporo coli zero i zwykle przynajmniej jedną kawę dziennie, czyli mnóstwo kofeiny, mogłam go sobie dodatkowo wypłukać.
W każdym razie zdaję sobie sprawę z tego, że mimo wszystkich starań, mój tryb życia jest bardzo niezdrowy. Tata kupił mi elektronicznego papierosa, na wyjeździe zamierzam rzucić z nim palenie. Przynajmniej tyle póki co mogę zrobić, żeby się tak nie niszczyć.

Ściskam:)

wtorek, 6 sierpnia 2013

6 sierpnia - Get Lucky

Chyba nie zaszkodzi, jeśli raz na jakiś czas wypiszę swój jadłospis.
Dzisiaj:
10:30 - pancake z konfiturą wiśniową i masłem orzechowym (placek z 1 jajka, 1 łyżeczki siemienia lnianego, 1 łyżeczki naturalnego serka homogenizowanego, 3 płaskich łyżek otrębów owsianych) + kawa z mlekiem
14:40 - 2 wafle ryżowe z twarożkiem z rzodkiewką i szczypiorkiem
a o17:30 zjem brzoskwinię.

Jest o tyle lepiej, że nie liczę już obsesyjnie każdej kalorii. Wartości tych produktów, które jem, znam na pamięć. Jeśli przez przypadek nabiorę nieco większą łyżkę otrębów, nie odsypuję tego nadmiaru z powrotem do paczki, tylko daję do miski. Ale już tych ciasteczek, co dziś zrobiłam dla rodziny i K. bym nie tknęła, chyba że w trakcie napadu. Jedno takie ma pewnie więcej niż mój obiad i kolacja razem.

Zauważyłam, że odkąd bardziej otwieram się przy innych, czuję się dużo lepiej sama ze sobą. Ostatnio przez większość czasu jestem autentycznie szczęśliwa. Lepiej dogaduję się z ludźmi. Nie tylko tymi najbliższymi, ale też takimi nowopoznanymi. I to chyba właśnie dlatego, że nie chowam się już za murem cały czas. Co najwyżej za taką szybą;)

Uczucia do innych, które do tej pory w sobie tłumiłam, teraz szaleją, czasami mnie dosłownie przygniatają i muszę się trochę stopować, żeby nie wybuchnąć. Ale to są bardzo pozytywne emocje. Szczęście, miłość, po prostu radość z życia. W końcu. Mój obecny stan ducha tak bardzo różni się od zeszłorocznego, że czuję się wręcz innym człowiekiem. Coraz bardziej sobą.

Za dwie godziny widzę się z K., mamy iść do lasu na spacer. Zobaczymy, jak będzie.

Ściskam:)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

5 sieprnia - Burger Queen

W O. było całkiem w porządku, choć z roku na rok coraz gorzej się tam czuję. To miejsce jest chyba za bardzo przesiąknięte wspomnieniami, czuję się tam obco, wszystko mnie przytłacza. Przez to od razu jest gorzej z jedzeniem, przytyłam 1kg, choć naprawdę starałam się trzymać swoich zasad, ale to zawsze ten stres, bo tam nie panuję nad kalorycznością posiłków. Tego typu stres prowadzi do napadów. Na szczęście nie było żadnego, tylko raz jednego wieczora zjadłam cztery kawałki ciasta babci, ale i tak tego dnia łącznie było góra 2000 kalorii razem.

Bardzo dużo rozmawiałam z tatą, tak szczerze, cieszy mnie to. Pokazałam mu nawet różne strony i artykuły dotyczące moich ED, bo chce się dowiedzieć o tym jak najwięcej. Chyba w końcu dzięki terapii zaczęłam się przy nim otwierać. Bardzo mnie to uspokaja. Bardzo kocham tatę i cieszę się, że nasz kontakt się poprawia.

Wróciłam dwa dni wcześniej, niż planowałam, żeby spotkać się z przyjaciółką, która dziś wyjeżdża i zobaczymy się teraz dopiero pod koniec sierpnia. Już z dworca zadzwoniłam też do K., że wróciłam i żeby się spotkać, tak spontanicznie. Byliśmy sporą grupą na plaży miejskiej, K. przyszedł z kumplem z naszej szkoły, którego w sumie słabo znam, ale lubię. I ten kumpel w którymś momencie ponoć spytał moją przyjaciółkę, czy ja i K. jesteśmy razem:)
W każdym razie każdy w końcu się zbierał do domu, a ja i K. jakoś tak siedzieliśmy razem do trzeciej jakoś. Na piechotę szliśmy z plaży kilka kilometrów na przystanek z nocnymi. Było naprawdę super, pogadaliśmy sobie i w ogóle. Nie było babeczek jego cioci, bo młodsza siostra wszystkie mu wyjadła. Ja nie zdążyłam zrobić ciasteczek, a więc następnym razem. Ale był ten moment, gdy szliśmy i nasze ręce się tak chyba nieprzypadkowo zetknęły. Było kilka podobnych momentów w sumie, ale tylko ten tak wyraźny. A ja... poczułam wtedy nagle jakiś dziki strach. Sięgnęłam do torby po colę, chwila minęła. Nie wiem, o co chodziło. Wydawało mi się, że już opanowałam ten lęk przed bliskością. Nie wiem, co myśleć, poza tym, że ogólnie wczoraj było naprawdę świetnie. Ale nie chcę, żeby on myślał, że ja go traktuję tylko jak kumpla czy coś, muszę coś zrobić z tym swoim lękiem. Btw. znów nic nie jadłam przy nim,  a byliśmy razem od 21 do prawie 4. Muszę mu w końcu powiedzieć.
Dziś tak na szybko piszę, bo jeszcze nawet się nie rozpakowałam i czeka na mnie trochę roboty. Ale dobrze być znów w domu, ze swoją rutyną, i dobrze jest wrócić do bloga.

Ściskam:)

środa, 31 lipca 2013

31 lipca - We Are The Dead

Czasami nachodzi mnie taka nienawiść do jedzenia. Tak silna, że aż mam ochotę płakać. W tych chwilach nawet na myśl o ulubionej potrawie robi mi się niedobrze. W kuchni czy w sklepie na produkty spożywcze patrzę jak na elementy wyposażenia. W najlepszym wypadku z taką chłodną obojętnością. Boję się tych chwil. Są wyjątkowo nienormalne.

Zauważyłam, że zwykle mam tak, gdy szczególnie chcę się znów poczuć jak dziecko. W ogóle zwykle gdy jestem ze znajomymi i wchodzimy do jakiegoś sklepu spontanicznie, bo chcą coś kupić, ciągnie mnie do działu ze słodyczami. Chodzę i patrzę, jak zorganizowano rozłożenie czekolad, batoników itp. w tym konkretnym sklepie. Oceniam wyposażenie. Sprawdzam, czy jest karmelowa Milka i Kit Kat z masłem orzechowym. A potem idę po Colę Zero lub wodę.

Dziś jadę z siostrą do taty na parę dni.

We're taking it hard all the time
why don't we pass it by?
Just reply, you've changed your mind
We're fighting with the eyes of the blind
Taking it hard, taking it hard

[...]
Knowing it's right, knowing it's right
Now I'm hoping someone will care

wtorek, 30 lipca 2013

30 lipca - Power of Spirit

Kuźwa. Chyba powoli nadchodzi czas, żebym powiedziała K. o tym wszystkim. Jesteśmy już na takim etapie, że wolę, żeby dowiedział się teraz i miał możliwość ewentualnego wycofania się, pozostania w przyjaźni. Wiem, że mogę być z nim szczera w każdej sprawie, bo to naprawdę tego typu osoba, z którą można porozmawiać o wszystkim i wiedzieć, że zostanie się zrozumianym. Tu chodzi bardziej o mój lęk przed okazaniem komuś zaufania. Co prawda jest z tym już dużo lepiej, ale i tak trochę się boję. Nawet nie jego reakcji, ale takiego otworzenia się, obnażenia swojej psychicznej kruchości, tego, jaka jestem słaba, że muszę się wspomagać niejedzeniem, żeby jakoś poradzić sobie z emocjami. Mimo szczerego pragnienia odnalezienia siły w czym innym, dalej czerpię ją z tych wszystkich żywieniowych schematów.

Nie użalam się teraz nad sobą, jestem świadoma postępów, jakie osiągnęłam do tej pory, ale po prostu jest mi wstyd. Mam niecałe 18 lat, a jestem trochę wrakiem człowieka. Powinnam być na psychotropach, jestem uzależniona od papierosów, mam anoreksję bulimiczną, a do tego depresję i próbę samobójczą za sobą. Chcę to naprawić, ale wciąż nachodzi mnie ta refleksja, że o czym ja sobie myślałam, gdy robiłam tyle wyniszczających rzeczy.

Nie myślałam, żyłam jakąś podświadomością. Dlatego też przynajmniej moja motywacja i chęci do zmiany są ogromne. I wiem, że na razie zmiana nawyków żywieniowych nic by nie dała, ale po prostu jestem niecierpliwa. Wciąż muszę sobie przypominać, że mój obecny wewnętrzny spokój i nieśmiałe zalążki szczęścia są dość niestabilne, a mam jeszcze trochę spraw do wyjaśnienia. Terapeutka często pyta mnie, czemu mam taki problem z pogodzeniem się z tym, że słabość jest czymś zupełnie ludzkim. Absolutnie akceptuję to u innych, ale od siebie mimo wszystko wymagam twardości, nieprzenikalności. Nienawidzę tej swojej maski, a jednocześnie mam opory przed zdjęciem jej. Wiem, z czego ten lęk wynika, ale wciąż opornie idzie mi zwalczanie go.

W każdym razie K. aktualnie wyjechał, ale napisał, że przywiezie mi takie ciasteczka jego cioci, o których rozmawialiśmy niedawno. Ja napisałam, że wobec tego zrobię też jakieś dla niego. To chyba będzie ten moment, to spotkanie. Do tej pory nigdy przy nim nie jadłam i jakoś tam to tłumaczyłam. 

Ale chyba chcę, żeby wiedział. Praktycznie odkąd go poznałam, czuję, że jesteśmy podobni i to wrażenie pogłębia się z prawie każdą naszą rozmową. Czasami myślę, że wystarczy, byśmy się przed sobą do końca otworzyli, żeby powstało coś naprawdę pięknego. Dla mnie to już jest piękne. Cieszę się, że mogłam go poznać.

Trochę przytłacza mnie to uczucie, napawa takim dziwnym, złożonym głównie z niepewności i podekscytowania lękiem. Bo to naprawdę jest ten sam rodzaj wrażliwości, ten sam sposób patrzenia na świat.

Jeszcze jedno. Jakiś czas temu na jakimś forum trafiłam na bardzo ciekawy artykuł na temat poczucia winy, które noszą w sobie wszystkie anorektyczki. Choć odnosił się wtedy chyba do dzieci alkoholików, ale ja to zinterpretowałam po swojemu. Bo my faktycznie jednocześnie chcemy wrócić do dzieciństwa, a zarazem zniszczyć to dziecko w sobie, przynajmniej pozornie, przed innymi, za pomocą tych naszych masek. Autor artykułu radził wyobrazić sobie siebie jako dziecko i zastanowić się, jakie uczucia to w nas wzbudza. Uważał, że trzeba pokochać to dziecko w sobie, pielęgnować je.

Ja natychmiast zobaczyłam siebie w wieku 8 lat, tuż po przeprowadzce do miasta, w którym mieszkam do dziś. Była niedziela, a mój tata, który został w O., od rozwodu zawsze przychodził po mnie i siostrę w niedziele. Rozpłakałam się wtedy, bo zdałam sobie sprawę, że tata nie może po mnie przyjść i że już nie będzie nas odwiedzał w niedziele. Przez to wspomnienie sama od razu zaczęłam płakać. Zwłaszcza że na tą małą mnie czekało jeszcze dużo bolesnych wydarzeń, moja mama miała dopiero poznać pierwszego ojczyma. Gdy tak myślę o tej dziewczynce, jedyne, co chciałabym zrobić, to bardzo mocno ją przytulić. Dodać jej jakoś odwagi. Nie mogłabym jej przecież nic powiedzieć, bo te wszystkie rzeczy musiały się wydarzyć.

Ale to było bardzo oczyszczające doświadczenie i myślę, że naprawdę mi pomogło.

Całuję:)

poniedziałek, 29 lipca 2013

29 lipca - Higher Love

Jedzenie mnie odrzuca. W tej chwili 700kcal dziennie starcza mi w zupełności, muszę sobie przypominać o posiłkach w odpowiednich porach i często wmuszać w siebie cokolwiek. Z jednej strony wciąż mnie to cieszy, z drugiej trochę męczy i martwi. Chyba niedługo wejdę na wagę.

Wiecie, nie chcę stanowić niczyjej thinspiracji, tak jak to teraz jest z moją przyjaciółką. Jak już to chcę być inspiracją dla osób, które tak jak ja mają problemy z zaakceptowaniem siebie i rzeczywistości. Chyba w końcu jestem gotowa przyjąć ją taką, jaka jest i odnaleźć się w niej. Chcę udowodnić sobie samej i innym, że po tym okropnym dole, w jaki wpadłam rok temu, wciąż mogę być kimś. Że po kilku latach choroby wyzdrowieję i będę silnym, znającym swoją wartość człowiekiem. To jest mój cel. Być silnym, ale nie w taki sposób, w jaki rozumiałam to do tej pory, tylko tak, żeby móc iść przez życie bez żadnych nałogów, bo jakby nie patrzeć anoreksja ma mnóstwo cech klasycznych uzależnień, takich jak narkomania. A ja zawsze czułam się jak nieprzystosowane do rzeczywistości dziecko, zbyt wrażliwe, żeby jej nie przeżywać i jednocześnie zbyt nieufne, żeby się z nią otwarcie zmierzyć. Teraz zbliżają się moje osiemnaste urodziny. Boję się tego symbolicznego wejścia w dorosłość, ale powoli zaczynam czuć, że jestem w stanie zapanować nad tym lękiem.

Wyciszyłam się jakoś tak, uspokoiłam. Chyba powolutku nabieram zdrowego dystansu do siebie i do świata. Mam wrażenie, że to jest teraz duży problem. Mnóstwo ludzi jest albo przesadnie małostkowych (większość), albo mają wyjebane na wszystko.

Staram się analizować swoje emocje. Dla ekstrawertyka to dość trudne, zawsze skupiałam się na danej chwili, spychając myśli i uczucia gdzieś głęboko, a w ostateczności, gdy mnie przygniatały, skupiałam się na jedzeniu. Koniec z tym. Na dłuższą metę jest to kompletnie wykańczające psychicznie. Nierozwiązane problemy jak widać zawsze wracają. We mnie ból z dzieciństwa uderzył dopiero w zeszłym roku, ale za to z jaką siłą. Nie chcę kiedykolwiek znowu przeżywać czegoś takiego.

A w ogóle to przekleństwem dla mnie jest chyba to, że żyję w mieszkaniu, w którym wszędzie są lustra. Cały przedpokój to szafy wnękowe z lustrami. W kuchni jest jedno wielkie na całą ścianę. W łazience to wiadomo. Gdziekolwiek się ruszę, widzę swoje nogi. Dystans, dystans przede wszystkim.

Ściskam:)

PS: Dodałam nowy cel i zmieniłam zasady;)

niedziela, 28 lipca 2013

28 lipca - Speak in Tounges

Gdy myślę o ostatnich dwóch latach, wydaje mi się, że niesamowicie się zmieniłam. Najpierw kompletna utrata chęci do życia na początku liceum, próba samobójcza, ogólnie dno. Załamuję się teraz, gdy myślę, w jakim ja musiałam być stanie, że zdołałam samą siebie przekonać, że nikomu nie wyrządzę krzywdy, odbierając sobie życie. Szok, jaki przeżyłam, widząc łzy przyjaciółki i później przerażenie mamy, na zawsze wybił mi takie myśli z głowy. Aż smutno mi się robi, szczególnie gdy teraz myślę, że byłam gotowa zrobić coś takiego najbliższym, szczególnie mamie, która dla mnie i siostry robi absolutnie wszystko. Sama kiedyś przyznała, że gdy miała depresję, często jedynym czymś, co trzymało ją przy życiu, byłam ja i siostra. Musiałabym być bez serca, żeby jej to zrobić. Moja terapeutka, z którą mama jest w kontakcie, sama przyznała, że mama chyba nie pozbierałaby się po czymś takim.

Poza tym potem, gdy nie zdałam, zaczęłam chodzić na terapię, która oczywiście bardzo mnie zmieniła. Przyznałam przed sobą, że jestem chora, lepiej poznałam siebie. To chyba sukces, że teraz już jestem w stanie powiedzieć, że jestem coś warta, że jestem inteligentna, że wnoszę coś do życia innych ludzi. Jeszcze rok temu nie potrafiłabym. Może to kwestia tego, że w tym roku w szkole poszło mi dobrze i jakoś tak właśnie dzięki terapii coraz bardziej zbliżam się do jakiejś takiej wewnętrznej harmonii.

Uczucie do K., które ewoluowało w pierwsze prawdziwe zakochanie, też mnie zmienia. Inaczej myślę o wielu sprawach, poza tym on sprawia, że chcę być lepszą osobą. Że nie chcę się tak niszczyć. To wszystko chyba dobrze rokuje na przyszłość:)

Myślę, że doszłam już w terapii do takiego momentu, że poznałam wszystkie mechanizmy, na których opiera się moja choroba. Teraz po prostu muszę się z nimi zmierzyć oraz znaleźć coś, co może mi zastąpić odchudzanie. Myślałam nad jakimś sportem, bo w końcu nie dość, że to zdrowo, wzmocni organizm, to jeszcze w przeciwieństwie do odchudzania, które nigdy nie daje całkowitej satysfakcji, w sporcie po prostu wspinasz się wyżej, a satysfakcję masz chyba przy każdym kolejnym przełamaniu jakiejś swojej bariery. Pomyślę jeszcze.

Najważniejsze to się nie cofać, cały czas iść do przodu. Nie zamierzam na razie zmieniać swojego sposobu odżywiania, bo póki nie rozwiążę swoich wewnętrznych i międzyludzkich konfliktów, to i tak nic nie da.

Z tekstu piosenki 'Speak in tounges':
"Don't fall back into the decay
There is no law we must obey
So please don't let them have their way
Don't give in to yesterday

We can build a new tomorrow, today"

Te słowa wywołują we mnie wzruszenie, gdy patrzę na nie z tej naszej perspektywy.

Ściskam:)

piątek, 26 lipca 2013

26 lipca - Point of Disgust

Śmiać mi się chce, gdy czytam swój poprzedni post. Tyyyle się zmieniło. Mam oficjalnie stwierdzony jadłowstręt psychiczny atypowy, dokładniej anoreksję bulimiczną. Niby od dawna, prawie od zawsze, wiedziałam, że nie jestem pod tym względem normalna, a jednak do ostatniej chwili, jeszcze w gabinecie psychiatry, liczyłam na zupełnie inną diagnozę. Oprócz terapeutki odwiedzam teraz też psychiatrę. Póki co nic nie uległo zmianie. Od sierpnia startuję z terapią rodzinną, bo wg tej mojej babki, w sensie psychiatry, to podstawa w leczeniu ED. Chce mi też wcisnąć jakieś antydepresanty, ale ja ich nie chcę. Jak już mam z tego wyjść, to wyjdę sama, nie potrzebuję do tego ryjących banię tabletek.

Ważę ok. 53kg. Ciężko powiedzieć, bo choć ogólnie idzie mi dobrze, to jednak nie na tyle, żebym w końcu osiągnęła 50kg. Jestem grubą anorektyczką;) Boję się, że i tak mogą mnie zapakować do szpitala, bo terapuetka powiedziała kiedyś, i ostatnio mi o tym przypomniała, że nie wtrąca się ani nie wymaga ostrzejszego leczenia, dopóki jestem względnie zdrowa. Ostatnia morfologia krwi pokazuje, że zdążyłam już sobie trochę wyniszczyć organizm. Niewiele mi brakuje do ostrej anemii, mam niedobory witamin i takie tam. Czasami już rzygam swoimi myślami, swoją chorobą, ale wystarczy, że spojrzę w lustro lub że stanie się coś złego i od razu zapominam o zdrowiu. Mam tego dość.

Najgorsze jest to, że moje zachownie ma wpływ na innych. Przyjaciółka stawia mnie za wzór silnej woli i też się odchudza. Bo po diagnozie powiedziałam prawdę paru najbliższym osobom. Ale coraz więcej ludzi się domyśla, przeraża mnie to. Na początku wakacji byłam ze znajomymi pod namiotami i ci, którzy byli ze mną w namiocie, zorientowali się. Akurat wtedy miałam wyjątkowo ostrą fazę na niejedzenie i jadłam jednego gerberka owocowego dziennie. Podczas wyjazdu doszło też do jednego napadu. Nie dziwię się, że zauważyli, że jestem szurnięta.

Czasami tak bardzo chciałabym być normalna, zdrowa, bez kompleksów. Z drugiej strony dzięki terapii wiem, że nie mogłam uniknąć tej choroby, za dużo wydarzeń z przeszłości ukształtowało mnie w taki, a nie inny sposób. Poza tym jednak w jakiś sposób to też może być kiedyś, jak już będę zdrowa, przydatne doświadczenie. W końcu co cię nie zabije, to cię wzmocni. Już teraz widzę, że dzięki temu wszystkiemu - nie tylko chorobie, ale przede wszystkim dzięki terapii - jestem bardziej wyczulona na to, co się dzieje z drugim człowiekiem. Zawsze pamiętam, że ktoś tak jak ja może nosić maskę, udawać wesołą osobę, a w środku być nieszczęśliwym, zagubionym człowiekiem.

Dzisiaj było tak krótko, ale chyba wrócę do prowadzenia bloga. Widzę, że większość z Was, kochane, pousuwała swoje strony. Szkoda:( Choć z drugiej strony może to i lepiej. Teraz na 100% mogę stwierdzić, że nie warto się wpędzać w to gówno. Lepiej od razu rozłożyć swoje kompleksy na czynniki pierwsze i poradzić sobie z nimi w jakiś inny sposób, bo np. dla mnie jest na to w tej chwili trochę za późno. Najpierw muszę zwalczyć chorobę.

Ściskam:)

poniedziałek, 25 marca 2013

25 marca - Synteza

Wątpię, czy ktokolwiek to w ogóle przeczyta, bo olałam blog jakiś czas temu. Nie Was, tylko blog właśnie, a Wasze strony wciąć czasem odwiedzam, choć nie komentuję. Dziś po prostu czuję potrzebę napisania tu czegoś, bo tylko tu i u psychoterapeutki mogę mówić o tym wprost. To w sumie żałosne.

Boję się strasznie. Generalnie dużo się zmieniło. Nie wiem, ile teraz ważę, bo od dawna boję się wejść na wagę. Tak naprawdę ani nie przytyłam, ani nie schudłam, od jakiegoś czasu jest tak, że przez jakiś czas idzie mi zajebiście, a potem dzieje się coś, przez co mam napad i muszę zaczynać od nowa. Nie potrafię już obiektywnie określić, ile mogę ważyć, bo i tak zawsze, gdy patrzę w lustro, widzę grubasa. Nie muszę nawet patrzeć w lustro, nawet teraz, siedząc przy komputerze, czuję fałdy tłuszczu. Dziś mama mnie przytuliła i stwierdziła, że znikam. To śmieszne, bo wątpię, żebym miała teraz niedowagę. W sumie to na 100% nie mam teraz niedowagi. Mama chyba po prostu wczuwa się w sytuację. Bardziej się na mnie skupia, bo ogólnie sytuacja wygląda tak, że w czwartek idę do psychiatry od spraw żywienia, żeby postawił mi ostateczną diagnozę. Psychoterapeutka jest pewna, że mam anoreksję bulimiczną. Pani pedagog w szkole wezwała mnie ostatnio i wcisnęła mi kilka kartek z radami dla osób z zaburzeniami odżywiania. WTF. Przeczytałam i boję się jeszcze bardziej, bo z każdej z tych rad wynika, że strasznie ciężko z tego wyjść. Jeśli to, co mam w głowie, to zaburzenia odżywienia, to nie wiem, co zrobię. Bo jeśli to są właśnie zaburzenia odżywienia, to ja wcale nie chcę z nich wychodzić. Czasami tylko mam tego dość. Z drugiej strony psychiczne zaburzenia to coś, co POWINNO się eliminować, tak na logikę. Dlatego liczę na to, że psychiatra powie, że jestem zdrowa.

Nie wiem, czy jeszcze tu wejdę, ale potrzebowałam wyrzucić z siebie przynajmniej część tego, co mnie teraz męczy, bo dosłownie wariuję już od rozkminiania tego wszystkiego. Aktualnie idzie mi dobrze, więcej niż 800kcal dziennie nie jem. Ale to już nie to samo, bo terapia uświadomiła mi, że postępuję według pewnych schematów i teraz czasami boję się własnych myśli, choć z drugiej strony sama je w sobie hoduję. Czasami mam po prostu ochotę zrezygnować z terapii i jeść po swojemu bez żadnych second thoughts (nie wiem, jak inaczej to nazwać. Tak samo nigdy nie wiem, jak powiedzieć po polsku ładnie 'I'm happy for you', ale whatever).

Mam nadzieję, że Wam dieta idzie super. I dziękuję za wsparcie, jakie mi dawałyście, gdy jeszcze prowadziłam blog. Jesteście naprawdę kochane i życzę Wam osiągnięcia celów:* Nie potrafię powiedzieć, czy na pewno nie natchnie mnie jeszcze, żeby tu coś napisać lub żeby przyjść do Was i tym razem skomentować, ale póki co oficjalnie kończę z blogiem, choć nie kończę z odchudzaniem.

Trzymajcie się chudo:*