niedziela, 16 grudnia 2012

16 grudnia - Always The Sun

Bilans
śniadanie:
8:30 - 170kcal (pancake: jajko (85kcal), 1,5 łyżki otrębów owsianych (35kcal), łyżka serka wiejskiego light (15kcal), podałam z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:30 - 60kcal (2 łyżki serka wiejskiego light (30kcal), łyżeczka otrębów owsianych (10kcal), suszona śliwka (20kcal))
obiad:
14:30 - 150kcal (miska zupy cebulowej)
kolacja:
17:30 - 125kcal (pół szklanki ugotowanej kaszy gryczanej (70kcal) z 1/2 porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "Z bazylią i tymiankiem" (55kcal))

Razem: 505kcal

W piątek waga rano pokazała 53,7kg. Nie jest tak źle, jak mogło być po zeszłym tygodniu, ulżyło mi trochę. Tyle że wieczorem poszłam z ojczymem, mamą i siostrą na "Dziadka do orzechów" i potem, około 21, na sushi. Po cholerę jadłam? W każdym razie przez to ważę się dopiero jutro. "Dziadek do orzechów" sprawił, że odrobinkę wczułam się w nastrój nadchodzących Świąt. I nie mogłam się napatrzeć na baletnice - idealnie chude, płaskie, ze szczupłymi nogami i wystającymi obojczykami. Niesamowita thinspiracja.

Przed chwilę włożyłam do piekarnika sernik krówkowy na klasową Wigilię. Przy zakupie składników co chwilę zapominałam, że to nie dla mnie i wewnętrzny kalkulator kalorii dosłownie we mnie krzyczał. Krówki, masa kajmakowa, spód z ciastek w czekoladzie i masła, kremowa śmietanka. Nie zjem nawet kawałka i cieszę się, uwielbiam piec ciasta. A skoro to nie jest dla mnie, mogłam zaszaleć i powiem Wam, że fajnie było mieszać to wszystko bez dokładnego odmierzania proporcji, zastanawiania się nad kaloriami. Parę osób z klasy ma zrobić sałatki i ewentualnie trochę jednej spróbuję, choć plan jest taki, że poza opłatkiem nic nie zjem. W końcu nie będę wiedziała, ile co ma kalorii, więc lepiej nie ryzykować.

Motywacja wzrosła mi bardzo, bo wyskoczyło parę sylwestrowych propozycji. Chcę iść na imprezę zadowolona ze swojego wyglądu, ciała, ze świadomością, że jestem chuda i że to widać. Mam jeszcze dwa tygodnie, żeby zejść do 52kg, przy czym ten drugi będzie o wiele trudniejszy. Jadę do babci, która zawsze narzeka, że jestem za chuda (w wakacje, przy najwyższej w moim życiu wadze 59kg, po raz pierwszy była zadowolona i mówiła, że w końcu wyglądam jak kobieta - myślałam, że zwariuję). Do tego świetnie gotuje (jak chyba każda babcia:)) i na pewno już teraz wygrzebuje jakieś przepisy. Druga babcia, od strony taty, tak samo. Tyle że ona to już w ogóle za punkt honoru obrała sobie utuczenie mnie. Według niej moja starsza siostra (niższa ode mnie o 2cm i grubsza o 8kg) ma idealną, kobiecą figurę i ja też powinnam tak wyglądać. Nie dam się, w Wigilię wypiję tylko barszcz i będę robiła za kelnerkę. Wigilię spędzam z rodziną od strony mamy, drugi dzień Świąt z tatą i drugą babcią. Będzie ciężko, ale nie zamierzam się poddawać. Słodycze (na pewno dostanę ich trochę pod choinkę) oddam siostrze. To sprawdzony trik, ostatnio jak coś mnie wyjątkowo kusi, zanoszę do jej pokoju i mam spokój. I mam już jedno noworoczne postanowienie - 50kg.

Całuję, Kochane:*


czwartek, 13 grudnia 2012

13 grudnia - Heroine

Bilans
śniadanie:
6:15 - 175kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), pół opakowania serka wiejskiego light (60kcal), spora łyżka płatków owsianych (40kcal), trochę mniej niż 1/2 jabłka (20kcal), pół łyżeczki cynamonu (5kcal), 1/2 łyżeczki miodu (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 65kcal (kurduplaste jabłko i kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)
obiad:
14:55 - 160kcal (niepełna miska zupy jarzynowej)
kolacja:
17:45 - 130kcal (jajko na twardo (85kcal), 1 Wasa (20kcal) z pasztetem sojowym i plasterkiem pomidora (25kcal))

Razem: 530kcal

Okej, okres mi zniknął. Tzn., wczoraj się zaczął, a dziś nic. Nie jest to dla mnie dziwne, bo od samego początku mam bardzo nieregularny, ale miałam nadzieję, że lekarstwa na tarczycę trochę mi go ustabilizują - lekarz mówił, że tak powinno się stać. Pewnie jeszcze za wcześnie, ale już rok temu zaczęło mnie to niepokoić. W końcu okres powinien się uregulować jakoś przed 17 rokiem życia? Byłam już nawet u ginekologa w tej sprawie, przepisał mi jakieś tabletki, ale khy khy, nie jestem dobra w regularnym braniu tabletek. Muszę się bardzo pilnować, żeby nie zapominać o tych na tarczycę. Whateva. Wobec tego nie ma bata, ważę się jutro.

Wczoraj nie napisałam, ale kupiłam już sobie sukienkę na sylwestra. W zeszłym roku wypatrzyłam sobie naprawdę fajną i uznałam, że muszę ją mieć, ale akurat nie miałam przy sobie kasy, więc opuściłam sklep, zapomniałam i wróciłam po tygodniu i usłyszałam, że wyprzedały im się już wszystkie, w całej Polsce. Normalnie myślałam, że coś mnie trafi. W sobotę poszłam do River Island po siłowni i patrzę, a tam prawie że identyczne sukienki, nawet ładniejsze. Tym razem od razu zadzwoniłam do mamy, żeby przelała mi kasę i sukienka jest moja <3 Oto ona (kupiłam granatową): klik

Normalnie w sukienkach nie chodze, nie lubię, ale na szczególne okazje trzeba coś mieć. Razem z tą posiadam trzy i na razie tyle mi wystarczy.

Trzymajcie się chudo, Kochane!:* Dobrze jest być z powrotem. Lecę czytać Wasze blogi:)


środa, 12 grudnia 2012

12 grudnia - So Young

Bilans
śniadanie:
6:15 - 170kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), pół opakowania serka wiejskiego light (60kcal), spora łyżka płaków owsianych (40kcal), łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal), pół łyżeczki miodu (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:35 - 60kcal (3/4 jabłka (45kcal) i 1/2 mandarynki (15kcal))

15:15 - 120kcal (latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)

obiadokolacja:
17:45 - około 500kcal ;/ aż nie chce mi się wypisywać tego, co zjadłam.

Razem: ok. 750kcal ;//


Nie pisałam strasznie długo, ale to jeszcze nic. Kochane, przepraszam, bo nie wchodziłam na Wasze blogi, postaram się jutro wszystkie stracone notki nadrobić.
To był zły tydzień. Zwalam po części na zbliżający się okres (zwykle łapię chcicę na jedzenie już na parę dni przed) i imprezy, ale przede wszystkim moja motywacja gdzieś sobie poszła. Nie było tak, że się obżerałam, ale jadłam normalnie, choć zdarzyły się dni (środa i sobota, w zasadzie już niedziela), gdy się nie hamowałam. W środę urządziliśmy jaranie i oczywiście złapałam ogromne gastro, zjadłam dwa kawałki pizzy, czekoladę (całą!) i w ogóle. W sobotę poszłam ze znajomymi do klubu (nie cierpię klubów, ale przyjaciółka wymogła na mnie obietnicę), przedtem był bifor, na którym się nie popisałam, a po wyjściu z klubu poszłyśmy do McDonalda i zamówiłam sobie duże frytki, a to była 2 w nocy! Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie strasznie żałuję i postanawiam poprawę, o. Nie ważę się od paru dni ze względu na te beznadziejne bilanse. Dziś zaczął mi się okres, a nie chcę się dodatkowo dołować, więc ważenie dopiero w piątek. Motywacja nie zniknęła zupełnie, po prostu uciszałam sumienie, wytrąciłam się z rytmu, ale koniec z tym. Teraz, poza lustrem, motywują mnie takie myśli: żeby rytm mnie na nowo 'przygarnął', muszę się spisać, pokazać znów, że umiem. Muszę perfekcyjnie przejść przez te dni do piątku, choć jeśli będę czuła się ociężała przez okres, przełożę ważenie na następny dzień lub w ogóle na poniedziałek. Tak czy inaczej nie chcę sobie wyrzucać zeszłego tygodnia, stało się, ale od dziś wracam do ścisłego kontrolowania tego, jak i co jem. Zdjęcia w niedzielę nie wstawię, bo dosłownie czuję, że jestem grubsza, tłusta i wielka. Powinnam się za karę zważyć, szok może byłby dodatkową motywacją, ale na samą myśl robię się smutna, a na co mi użalanie się nad sobą. Kilka idealnych dni i dopiero wtedy wracam do codziennego ważenia.

Zaczęłam chodzić na siłownię. Byłam już dwa razy, raz poszło 450kcal, drugi raz 405kcal. Teraz wybiorę się chyba dopiero w sobotę, bo jestem chora, ale naprawdę brakowało mi takich ćwiczeń. Nie katuję się, bo mi nie wolno, ale ustaliłam sobie, ze za każdym razem mam spalać co najmniej 400kcal. Tyle chyba, od jutra piszę regularnie, bo bez bloga zbyt łatwo puszczają mi hamulce.

Ściskam Was mocno i jeszcze raz przepraszam!;(



poniedziałek, 3 grudnia 2012

3 grudnia - Lubię Mówić Z Tobą

waga rano: 52,7kg - mam efekty picia;/

Bilans
śniadanie:
6:15 - 170kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), dwie łyżki płatków owsianych (75kcal), łyżka konfitury jagodowej (40kcal), 6 orzechów laskowych (25kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))

8:40 - 20kcal (kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)

drugie śniadanie:
9:45 - 70kcal (sezamek (35kcal) i pół gruszki (35kcal))
obiad:
15:20 - 130kcal (pół porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "z suszonymi pomidorami")
kolacja:
17:50 - 115kcal (pół kromki ciemnego chleba ze śliwką (60kcal) z niepełną łyżką serka wiejskiego light (12,5kcal) i 1/2 jajka na twardo (42,5kcal))

Razem: 505kcal

Dziewczyny, dziękuję za szczere komentarze:* Biorę się ostro za siebie, tzn., więcej ćwiczyć zamierzam. Szczerze mówiąc, nie chcę kobiecej figury. Chcę chudości. Może na tym zdjęciu akurat tego nie widać, ale jestem serio prawie płaska i zawsze mnie to cieszyło. Nie podobają mi się wielkie cyce, przynajmniej u siebie takich bym nie chciała, każdemu co innego pasuje. Dlatego gdy przytyłam do okropnych 59kg i zauważyłam, że cycki też mi się trochę powiększyły, czułam się bardzo źle. Teraz jest już trochę lepiej przynajmniej pod tym względem, ale ma być lepiej w ogóle. Postanowiłam co tydzień robić sobie takie zdjęcie i je wstawiać. Muszę kontrolować swoją sylwetkę, bo niby widzę siebie codziennie w lustrze, ale taka fota to co innego. Zapomniałam na przykład o okropnej rodzinnej skłonności do odkładania się tkanki tłuszczowej nad kolanami. Toż to wygląda obleśnie! W ogóle nogi wyglądają najgorzej zdecydowanie, przeszkadzają mi nawet bardziej niż policzki, bo twarz zmienić ciężko, uda to inna sprawa. Błagam mamę od paru dni o karnet na siłownię, ale w aktualnej sytacji - dalej histeryzuje, że mam anoreksję - nie jest łatwo. Ale można powiedzieć, że wymogłam na niej obietnicę, żeby tylko nie skończyło się tak jak z wagą kuchenną, którą też miała kupić.

W ogóle to z K. chyba coś wolniutko rusza do przodu:)

Całuję!:*




niedziela, 2 grudnia 2012

2 grudnia - Sunday Morning

waga rano: nie mam pojęcia, u przyjaciółki nie było wagi

Bilans
śniadanie:
12:00 - 180kcal (1/2 szklanki mleka sojowego (30kcal), łyżka budyniu czekoladowego w proszku (15kcal), 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), podałam z 1/2 łyżeczki konfitury jagodowej (10kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal)) - dziwna pora, bo zaspałam u przyjaciółki, a chciałam zjeść w domu, żeby mieć pewność co do kalorii
drugie śniadanie:
15:00 - 140kcal (jajko sadzone (85kcal) usmażone na 1/2 łyżeczki masła (20kcal), 1/4 czerwonej papryki (15kcal) "nadzianej" łyżką serka wiejskiego light (20kcal))
obiadokolacja:
17:30 - 235kcal (upieczone: pół szklanki mleka sojowego (30kcal) z 3 łyżkami płatków owsianych (110kcal) wymieszane z 1/2 gruszki (25kcal, bo dałam trochę mniej niż pół) + dodałam 1 drobno pokrojoną suszoną śliwkę (20kcal) i pół łyżeczki miodu (20kcal) i niecałe pół łyżeczki masła orzechowego (30kcal))

Razem: 555kcal

Dziś więcej ćwiczeń, bo u przyjaciółki piłam. Ze trzy driny z wódą poszły, wolę nie myśleć, ile to mogło mieć razem kalorii. Może to i lepiej, że przyjaciółka nie ma wagi, bo dzisiaj naprawdę wolę nie wiedzieć. Złamałam jedną z zasad, piłyśmy mniej więcej od 21, więc masakra. Można więc powiedzieć, że dwa dni z rzędu przekroczyłam dozwolony bilans. Mogę sobie pogratulować;/

Zdjęcie niżej moje. Dobrze, że je zrobiłam, bo nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Jestem nim seryjnie załamana. Absolutnie nie wyglądam 52,6kg, raczej na jakieś 60. Zdecydowanie muszę więcej ćwiczyć! Fotę siostra cyknęła mi ok. 16, teraz żałuję, że nie poczekałam, żeby zrobić ją rano, na czczo, bo widać, jak mi brzuch odstaje. Póki co moimi największymi wrogami są uda i brzuch właśnie. Policzki też, ale ich na szczęście na zdjęciu nie ma. Ktoś powinien opracować ćwiczenia na policzki, bo czasami mam wrażenie, że z twarzy przypominam chomika. Talii nigdy nie miałam, chyba odziedziczyłam to po mamie, ale i tak za każdym razem, jak to widzę, mam ochotę warczeć. Kurde, aż mi się smutno robi, jak patrzę na to zdjęcie:(

Okej, wstawiam i tak, ale najchętniej schowałabym je przed wszystkimi:(
Ściskam, Kochane:* i proszę, piszcie szczerze; widzę, jak jest i przyda mi się dodatkowa motywacja, żeby się ogarnąć.


sobota, 1 grudnia 2012

1 grudnia - Slave To Love

waga rano: Ufff, 52,6kg

Bilans
śniadanie:
8:25 - 180kcal (1/2 szklanki mleka sojowego (30kcal), łyżka budyniu czekoladowego w proszku (15kcal), 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), podałam z 1/2 łyżeczki konfitury jagodowej (10kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal)) - z moich obliczeń wyszło, że łyżka proszku tego budyniu czekoladowego to 8kcal, ale to chyba niemożliwe, żeby było tak mało, prawda?
drugie śniadanie:
11:30 - 85kcal (sezamek (50kcal) wymieszany z dwiema łyżkami serka wiejskiego light (35kcal, bo czubate wyszły))
obiad:
14:50 - 130kcal (sałatka - (łyżka groszku konserwowego (10kcal), dwa plastry pomidora (10kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal) + trochę pasztetu sojowego (15kcal)) + 75g smażonego szczupaka (85kcal))
kolacja:
17:20 - 170kcal (naleśnik z kaszy manny (równo 130kcal) podany z 1/2 szklanki malin i 1/2 łyżeczki miodu (40kcal))

Razem: 565kcal

Odkryłam ideał owsianki. Dzisiejsza bije na głowę chyba nawet taką pieczoną z cynamonem i jabłkiem. Zdecydowanie będę do niej wracać. Ojczym rano pojechał po croissanty, ale nawet na nie nie spojrzałam, ha:D Próbowałam dziś na spokojnie wytłumaczyć mamie, że nie mam żadnej anoreksji, ale najwyraźniej jest teraz ekspertem w tych sprawach, bo nie chciała mnie nawet do końca wysłuchać. Spoko, jak sobie uważa, ale nie zamierzam iść do żadnego psychiatry.
Ulżyło mi dziś bardzo na widok wagi. Nie jest tak źle, jak być mogło. Do kolejnego napadu nie dopuszczę. wiem, że pisałam tak po ostatnim, ale wczoraj zauważyłam, że to jedzenie, które wpierniczyłam, nawet mi jakoś bardzo nie smakowało (była w tym np. łycha nutelli, którą kiedyś uwielbiałam) i oczywiście nic mi to nie dało kompletnie, tylko okropne wyrzuty sumienia. Dziś jadę na noc do najlepszej przyjaciółki i strasznie się cieszę, bo nie mogę wytrzymać w domu z tą atmosferą.

Kurde, ze zdjęciem niewypał, siostra rano nie miała czasu, nie było jej w domu cały dzień, teraz wróciła, a ja już muszę wychodzić do przyjaciółki. Jutro już obowiązkowo wstawiam! Albo w nowym poście, albo zedytuję tego. A teraz lecę, bo zaraz mi autobus odjedzie.
Całuję!:*