środa, 31 lipca 2013

31 lipca - We Are The Dead

Czasami nachodzi mnie taka nienawiść do jedzenia. Tak silna, że aż mam ochotę płakać. W tych chwilach nawet na myśl o ulubionej potrawie robi mi się niedobrze. W kuchni czy w sklepie na produkty spożywcze patrzę jak na elementy wyposażenia. W najlepszym wypadku z taką chłodną obojętnością. Boję się tych chwil. Są wyjątkowo nienormalne.

Zauważyłam, że zwykle mam tak, gdy szczególnie chcę się znów poczuć jak dziecko. W ogóle zwykle gdy jestem ze znajomymi i wchodzimy do jakiegoś sklepu spontanicznie, bo chcą coś kupić, ciągnie mnie do działu ze słodyczami. Chodzę i patrzę, jak zorganizowano rozłożenie czekolad, batoników itp. w tym konkretnym sklepie. Oceniam wyposażenie. Sprawdzam, czy jest karmelowa Milka i Kit Kat z masłem orzechowym. A potem idę po Colę Zero lub wodę.

Dziś jadę z siostrą do taty na parę dni.

We're taking it hard all the time
why don't we pass it by?
Just reply, you've changed your mind
We're fighting with the eyes of the blind
Taking it hard, taking it hard

[...]
Knowing it's right, knowing it's right
Now I'm hoping someone will care

wtorek, 30 lipca 2013

30 lipca - Power of Spirit

Kuźwa. Chyba powoli nadchodzi czas, żebym powiedziała K. o tym wszystkim. Jesteśmy już na takim etapie, że wolę, żeby dowiedział się teraz i miał możliwość ewentualnego wycofania się, pozostania w przyjaźni. Wiem, że mogę być z nim szczera w każdej sprawie, bo to naprawdę tego typu osoba, z którą można porozmawiać o wszystkim i wiedzieć, że zostanie się zrozumianym. Tu chodzi bardziej o mój lęk przed okazaniem komuś zaufania. Co prawda jest z tym już dużo lepiej, ale i tak trochę się boję. Nawet nie jego reakcji, ale takiego otworzenia się, obnażenia swojej psychicznej kruchości, tego, jaka jestem słaba, że muszę się wspomagać niejedzeniem, żeby jakoś poradzić sobie z emocjami. Mimo szczerego pragnienia odnalezienia siły w czym innym, dalej czerpię ją z tych wszystkich żywieniowych schematów.

Nie użalam się teraz nad sobą, jestem świadoma postępów, jakie osiągnęłam do tej pory, ale po prostu jest mi wstyd. Mam niecałe 18 lat, a jestem trochę wrakiem człowieka. Powinnam być na psychotropach, jestem uzależniona od papierosów, mam anoreksję bulimiczną, a do tego depresję i próbę samobójczą za sobą. Chcę to naprawić, ale wciąż nachodzi mnie ta refleksja, że o czym ja sobie myślałam, gdy robiłam tyle wyniszczających rzeczy.

Nie myślałam, żyłam jakąś podświadomością. Dlatego też przynajmniej moja motywacja i chęci do zmiany są ogromne. I wiem, że na razie zmiana nawyków żywieniowych nic by nie dała, ale po prostu jestem niecierpliwa. Wciąż muszę sobie przypominać, że mój obecny wewnętrzny spokój i nieśmiałe zalążki szczęścia są dość niestabilne, a mam jeszcze trochę spraw do wyjaśnienia. Terapeutka często pyta mnie, czemu mam taki problem z pogodzeniem się z tym, że słabość jest czymś zupełnie ludzkim. Absolutnie akceptuję to u innych, ale od siebie mimo wszystko wymagam twardości, nieprzenikalności. Nienawidzę tej swojej maski, a jednocześnie mam opory przed zdjęciem jej. Wiem, z czego ten lęk wynika, ale wciąż opornie idzie mi zwalczanie go.

W każdym razie K. aktualnie wyjechał, ale napisał, że przywiezie mi takie ciasteczka jego cioci, o których rozmawialiśmy niedawno. Ja napisałam, że wobec tego zrobię też jakieś dla niego. To chyba będzie ten moment, to spotkanie. Do tej pory nigdy przy nim nie jadłam i jakoś tam to tłumaczyłam. 

Ale chyba chcę, żeby wiedział. Praktycznie odkąd go poznałam, czuję, że jesteśmy podobni i to wrażenie pogłębia się z prawie każdą naszą rozmową. Czasami myślę, że wystarczy, byśmy się przed sobą do końca otworzyli, żeby powstało coś naprawdę pięknego. Dla mnie to już jest piękne. Cieszę się, że mogłam go poznać.

Trochę przytłacza mnie to uczucie, napawa takim dziwnym, złożonym głównie z niepewności i podekscytowania lękiem. Bo to naprawdę jest ten sam rodzaj wrażliwości, ten sam sposób patrzenia na świat.

Jeszcze jedno. Jakiś czas temu na jakimś forum trafiłam na bardzo ciekawy artykuł na temat poczucia winy, które noszą w sobie wszystkie anorektyczki. Choć odnosił się wtedy chyba do dzieci alkoholików, ale ja to zinterpretowałam po swojemu. Bo my faktycznie jednocześnie chcemy wrócić do dzieciństwa, a zarazem zniszczyć to dziecko w sobie, przynajmniej pozornie, przed innymi, za pomocą tych naszych masek. Autor artykułu radził wyobrazić sobie siebie jako dziecko i zastanowić się, jakie uczucia to w nas wzbudza. Uważał, że trzeba pokochać to dziecko w sobie, pielęgnować je.

Ja natychmiast zobaczyłam siebie w wieku 8 lat, tuż po przeprowadzce do miasta, w którym mieszkam do dziś. Była niedziela, a mój tata, który został w O., od rozwodu zawsze przychodził po mnie i siostrę w niedziele. Rozpłakałam się wtedy, bo zdałam sobie sprawę, że tata nie może po mnie przyjść i że już nie będzie nas odwiedzał w niedziele. Przez to wspomnienie sama od razu zaczęłam płakać. Zwłaszcza że na tą małą mnie czekało jeszcze dużo bolesnych wydarzeń, moja mama miała dopiero poznać pierwszego ojczyma. Gdy tak myślę o tej dziewczynce, jedyne, co chciałabym zrobić, to bardzo mocno ją przytulić. Dodać jej jakoś odwagi. Nie mogłabym jej przecież nic powiedzieć, bo te wszystkie rzeczy musiały się wydarzyć.

Ale to było bardzo oczyszczające doświadczenie i myślę, że naprawdę mi pomogło.

Całuję:)

poniedziałek, 29 lipca 2013

29 lipca - Higher Love

Jedzenie mnie odrzuca. W tej chwili 700kcal dziennie starcza mi w zupełności, muszę sobie przypominać o posiłkach w odpowiednich porach i często wmuszać w siebie cokolwiek. Z jednej strony wciąż mnie to cieszy, z drugiej trochę męczy i martwi. Chyba niedługo wejdę na wagę.

Wiecie, nie chcę stanowić niczyjej thinspiracji, tak jak to teraz jest z moją przyjaciółką. Jak już to chcę być inspiracją dla osób, które tak jak ja mają problemy z zaakceptowaniem siebie i rzeczywistości. Chyba w końcu jestem gotowa przyjąć ją taką, jaka jest i odnaleźć się w niej. Chcę udowodnić sobie samej i innym, że po tym okropnym dole, w jaki wpadłam rok temu, wciąż mogę być kimś. Że po kilku latach choroby wyzdrowieję i będę silnym, znającym swoją wartość człowiekiem. To jest mój cel. Być silnym, ale nie w taki sposób, w jaki rozumiałam to do tej pory, tylko tak, żeby móc iść przez życie bez żadnych nałogów, bo jakby nie patrzeć anoreksja ma mnóstwo cech klasycznych uzależnień, takich jak narkomania. A ja zawsze czułam się jak nieprzystosowane do rzeczywistości dziecko, zbyt wrażliwe, żeby jej nie przeżywać i jednocześnie zbyt nieufne, żeby się z nią otwarcie zmierzyć. Teraz zbliżają się moje osiemnaste urodziny. Boję się tego symbolicznego wejścia w dorosłość, ale powoli zaczynam czuć, że jestem w stanie zapanować nad tym lękiem.

Wyciszyłam się jakoś tak, uspokoiłam. Chyba powolutku nabieram zdrowego dystansu do siebie i do świata. Mam wrażenie, że to jest teraz duży problem. Mnóstwo ludzi jest albo przesadnie małostkowych (większość), albo mają wyjebane na wszystko.

Staram się analizować swoje emocje. Dla ekstrawertyka to dość trudne, zawsze skupiałam się na danej chwili, spychając myśli i uczucia gdzieś głęboko, a w ostateczności, gdy mnie przygniatały, skupiałam się na jedzeniu. Koniec z tym. Na dłuższą metę jest to kompletnie wykańczające psychicznie. Nierozwiązane problemy jak widać zawsze wracają. We mnie ból z dzieciństwa uderzył dopiero w zeszłym roku, ale za to z jaką siłą. Nie chcę kiedykolwiek znowu przeżywać czegoś takiego.

A w ogóle to przekleństwem dla mnie jest chyba to, że żyję w mieszkaniu, w którym wszędzie są lustra. Cały przedpokój to szafy wnękowe z lustrami. W kuchni jest jedno wielkie na całą ścianę. W łazience to wiadomo. Gdziekolwiek się ruszę, widzę swoje nogi. Dystans, dystans przede wszystkim.

Ściskam:)

PS: Dodałam nowy cel i zmieniłam zasady;)

niedziela, 28 lipca 2013

28 lipca - Speak in Tounges

Gdy myślę o ostatnich dwóch latach, wydaje mi się, że niesamowicie się zmieniłam. Najpierw kompletna utrata chęci do życia na początku liceum, próba samobójcza, ogólnie dno. Załamuję się teraz, gdy myślę, w jakim ja musiałam być stanie, że zdołałam samą siebie przekonać, że nikomu nie wyrządzę krzywdy, odbierając sobie życie. Szok, jaki przeżyłam, widząc łzy przyjaciółki i później przerażenie mamy, na zawsze wybił mi takie myśli z głowy. Aż smutno mi się robi, szczególnie gdy teraz myślę, że byłam gotowa zrobić coś takiego najbliższym, szczególnie mamie, która dla mnie i siostry robi absolutnie wszystko. Sama kiedyś przyznała, że gdy miała depresję, często jedynym czymś, co trzymało ją przy życiu, byłam ja i siostra. Musiałabym być bez serca, żeby jej to zrobić. Moja terapeutka, z którą mama jest w kontakcie, sama przyznała, że mama chyba nie pozbierałaby się po czymś takim.

Poza tym potem, gdy nie zdałam, zaczęłam chodzić na terapię, która oczywiście bardzo mnie zmieniła. Przyznałam przed sobą, że jestem chora, lepiej poznałam siebie. To chyba sukces, że teraz już jestem w stanie powiedzieć, że jestem coś warta, że jestem inteligentna, że wnoszę coś do życia innych ludzi. Jeszcze rok temu nie potrafiłabym. Może to kwestia tego, że w tym roku w szkole poszło mi dobrze i jakoś tak właśnie dzięki terapii coraz bardziej zbliżam się do jakiejś takiej wewnętrznej harmonii.

Uczucie do K., które ewoluowało w pierwsze prawdziwe zakochanie, też mnie zmienia. Inaczej myślę o wielu sprawach, poza tym on sprawia, że chcę być lepszą osobą. Że nie chcę się tak niszczyć. To wszystko chyba dobrze rokuje na przyszłość:)

Myślę, że doszłam już w terapii do takiego momentu, że poznałam wszystkie mechanizmy, na których opiera się moja choroba. Teraz po prostu muszę się z nimi zmierzyć oraz znaleźć coś, co może mi zastąpić odchudzanie. Myślałam nad jakimś sportem, bo w końcu nie dość, że to zdrowo, wzmocni organizm, to jeszcze w przeciwieństwie do odchudzania, które nigdy nie daje całkowitej satysfakcji, w sporcie po prostu wspinasz się wyżej, a satysfakcję masz chyba przy każdym kolejnym przełamaniu jakiejś swojej bariery. Pomyślę jeszcze.

Najważniejsze to się nie cofać, cały czas iść do przodu. Nie zamierzam na razie zmieniać swojego sposobu odżywiania, bo póki nie rozwiążę swoich wewnętrznych i międzyludzkich konfliktów, to i tak nic nie da.

Z tekstu piosenki 'Speak in tounges':
"Don't fall back into the decay
There is no law we must obey
So please don't let them have their way
Don't give in to yesterday

We can build a new tomorrow, today"

Te słowa wywołują we mnie wzruszenie, gdy patrzę na nie z tej naszej perspektywy.

Ściskam:)

piątek, 26 lipca 2013

26 lipca - Point of Disgust

Śmiać mi się chce, gdy czytam swój poprzedni post. Tyyyle się zmieniło. Mam oficjalnie stwierdzony jadłowstręt psychiczny atypowy, dokładniej anoreksję bulimiczną. Niby od dawna, prawie od zawsze, wiedziałam, że nie jestem pod tym względem normalna, a jednak do ostatniej chwili, jeszcze w gabinecie psychiatry, liczyłam na zupełnie inną diagnozę. Oprócz terapeutki odwiedzam teraz też psychiatrę. Póki co nic nie uległo zmianie. Od sierpnia startuję z terapią rodzinną, bo wg tej mojej babki, w sensie psychiatry, to podstawa w leczeniu ED. Chce mi też wcisnąć jakieś antydepresanty, ale ja ich nie chcę. Jak już mam z tego wyjść, to wyjdę sama, nie potrzebuję do tego ryjących banię tabletek.

Ważę ok. 53kg. Ciężko powiedzieć, bo choć ogólnie idzie mi dobrze, to jednak nie na tyle, żebym w końcu osiągnęła 50kg. Jestem grubą anorektyczką;) Boję się, że i tak mogą mnie zapakować do szpitala, bo terapuetka powiedziała kiedyś, i ostatnio mi o tym przypomniała, że nie wtrąca się ani nie wymaga ostrzejszego leczenia, dopóki jestem względnie zdrowa. Ostatnia morfologia krwi pokazuje, że zdążyłam już sobie trochę wyniszczyć organizm. Niewiele mi brakuje do ostrej anemii, mam niedobory witamin i takie tam. Czasami już rzygam swoimi myślami, swoją chorobą, ale wystarczy, że spojrzę w lustro lub że stanie się coś złego i od razu zapominam o zdrowiu. Mam tego dość.

Najgorsze jest to, że moje zachownie ma wpływ na innych. Przyjaciółka stawia mnie za wzór silnej woli i też się odchudza. Bo po diagnozie powiedziałam prawdę paru najbliższym osobom. Ale coraz więcej ludzi się domyśla, przeraża mnie to. Na początku wakacji byłam ze znajomymi pod namiotami i ci, którzy byli ze mną w namiocie, zorientowali się. Akurat wtedy miałam wyjątkowo ostrą fazę na niejedzenie i jadłam jednego gerberka owocowego dziennie. Podczas wyjazdu doszło też do jednego napadu. Nie dziwię się, że zauważyli, że jestem szurnięta.

Czasami tak bardzo chciałabym być normalna, zdrowa, bez kompleksów. Z drugiej strony dzięki terapii wiem, że nie mogłam uniknąć tej choroby, za dużo wydarzeń z przeszłości ukształtowało mnie w taki, a nie inny sposób. Poza tym jednak w jakiś sposób to też może być kiedyś, jak już będę zdrowa, przydatne doświadczenie. W końcu co cię nie zabije, to cię wzmocni. Już teraz widzę, że dzięki temu wszystkiemu - nie tylko chorobie, ale przede wszystkim dzięki terapii - jestem bardziej wyczulona na to, co się dzieje z drugim człowiekiem. Zawsze pamiętam, że ktoś tak jak ja może nosić maskę, udawać wesołą osobę, a w środku być nieszczęśliwym, zagubionym człowiekiem.

Dzisiaj było tak krótko, ale chyba wrócę do prowadzenia bloga. Widzę, że większość z Was, kochane, pousuwała swoje strony. Szkoda:( Choć z drugiej strony może to i lepiej. Teraz na 100% mogę stwierdzić, że nie warto się wpędzać w to gówno. Lepiej od razu rozłożyć swoje kompleksy na czynniki pierwsze i poradzić sobie z nimi w jakiś inny sposób, bo np. dla mnie jest na to w tej chwili trochę za późno. Najpierw muszę zwalczyć chorobę.

Ściskam:)