wtorek, 30 lipca 2013

30 lipca - Power of Spirit

Kuźwa. Chyba powoli nadchodzi czas, żebym powiedziała K. o tym wszystkim. Jesteśmy już na takim etapie, że wolę, żeby dowiedział się teraz i miał możliwość ewentualnego wycofania się, pozostania w przyjaźni. Wiem, że mogę być z nim szczera w każdej sprawie, bo to naprawdę tego typu osoba, z którą można porozmawiać o wszystkim i wiedzieć, że zostanie się zrozumianym. Tu chodzi bardziej o mój lęk przed okazaniem komuś zaufania. Co prawda jest z tym już dużo lepiej, ale i tak trochę się boję. Nawet nie jego reakcji, ale takiego otworzenia się, obnażenia swojej psychicznej kruchości, tego, jaka jestem słaba, że muszę się wspomagać niejedzeniem, żeby jakoś poradzić sobie z emocjami. Mimo szczerego pragnienia odnalezienia siły w czym innym, dalej czerpię ją z tych wszystkich żywieniowych schematów.

Nie użalam się teraz nad sobą, jestem świadoma postępów, jakie osiągnęłam do tej pory, ale po prostu jest mi wstyd. Mam niecałe 18 lat, a jestem trochę wrakiem człowieka. Powinnam być na psychotropach, jestem uzależniona od papierosów, mam anoreksję bulimiczną, a do tego depresję i próbę samobójczą za sobą. Chcę to naprawić, ale wciąż nachodzi mnie ta refleksja, że o czym ja sobie myślałam, gdy robiłam tyle wyniszczających rzeczy.

Nie myślałam, żyłam jakąś podświadomością. Dlatego też przynajmniej moja motywacja i chęci do zmiany są ogromne. I wiem, że na razie zmiana nawyków żywieniowych nic by nie dała, ale po prostu jestem niecierpliwa. Wciąż muszę sobie przypominać, że mój obecny wewnętrzny spokój i nieśmiałe zalążki szczęścia są dość niestabilne, a mam jeszcze trochę spraw do wyjaśnienia. Terapeutka często pyta mnie, czemu mam taki problem z pogodzeniem się z tym, że słabość jest czymś zupełnie ludzkim. Absolutnie akceptuję to u innych, ale od siebie mimo wszystko wymagam twardości, nieprzenikalności. Nienawidzę tej swojej maski, a jednocześnie mam opory przed zdjęciem jej. Wiem, z czego ten lęk wynika, ale wciąż opornie idzie mi zwalczanie go.

W każdym razie K. aktualnie wyjechał, ale napisał, że przywiezie mi takie ciasteczka jego cioci, o których rozmawialiśmy niedawno. Ja napisałam, że wobec tego zrobię też jakieś dla niego. To chyba będzie ten moment, to spotkanie. Do tej pory nigdy przy nim nie jadłam i jakoś tam to tłumaczyłam. 

Ale chyba chcę, żeby wiedział. Praktycznie odkąd go poznałam, czuję, że jesteśmy podobni i to wrażenie pogłębia się z prawie każdą naszą rozmową. Czasami myślę, że wystarczy, byśmy się przed sobą do końca otworzyli, żeby powstało coś naprawdę pięknego. Dla mnie to już jest piękne. Cieszę się, że mogłam go poznać.

Trochę przytłacza mnie to uczucie, napawa takim dziwnym, złożonym głównie z niepewności i podekscytowania lękiem. Bo to naprawdę jest ten sam rodzaj wrażliwości, ten sam sposób patrzenia na świat.

Jeszcze jedno. Jakiś czas temu na jakimś forum trafiłam na bardzo ciekawy artykuł na temat poczucia winy, które noszą w sobie wszystkie anorektyczki. Choć odnosił się wtedy chyba do dzieci alkoholików, ale ja to zinterpretowałam po swojemu. Bo my faktycznie jednocześnie chcemy wrócić do dzieciństwa, a zarazem zniszczyć to dziecko w sobie, przynajmniej pozornie, przed innymi, za pomocą tych naszych masek. Autor artykułu radził wyobrazić sobie siebie jako dziecko i zastanowić się, jakie uczucia to w nas wzbudza. Uważał, że trzeba pokochać to dziecko w sobie, pielęgnować je.

Ja natychmiast zobaczyłam siebie w wieku 8 lat, tuż po przeprowadzce do miasta, w którym mieszkam do dziś. Była niedziela, a mój tata, który został w O., od rozwodu zawsze przychodził po mnie i siostrę w niedziele. Rozpłakałam się wtedy, bo zdałam sobie sprawę, że tata nie może po mnie przyjść i że już nie będzie nas odwiedzał w niedziele. Przez to wspomnienie sama od razu zaczęłam płakać. Zwłaszcza że na tą małą mnie czekało jeszcze dużo bolesnych wydarzeń, moja mama miała dopiero poznać pierwszego ojczyma. Gdy tak myślę o tej dziewczynce, jedyne, co chciałabym zrobić, to bardzo mocno ją przytulić. Dodać jej jakoś odwagi. Nie mogłabym jej przecież nic powiedzieć, bo te wszystkie rzeczy musiały się wydarzyć.

Ale to było bardzo oczyszczające doświadczenie i myślę, że naprawdę mi pomogło.

Całuję:)

3 komentarze:

  1. Zaczynam w coraz większym stopniu rozumieć Twoją (automatycznie także swoją) sytuację. Anoreksja bulimiczna to dwa bieguny, dwie skrajności…widzę to jako wahadło lub huśtawkę. Mam wrażenie, że dręczyły Cię te odchylenia, raz w jedną, raz w drugą stronę, tzn. między Twoją mamę i Twojego tatę. W tym wszystkim było poczucie lęku, braku kontroli i stabilności, a jako dziecko trudno Ci było radzić sobie z tymi silnymi emocjami, bo w tym wieku jeszcze się tej umiejętności nie opanowało..
    Wiesz, moja przypadłość jest ściśle związana z relacjami z ojcem. Miałam bardzo podobne sytuacje do tych, które Ciebie spotkały. Mianowicie mój tata nie okazuje emocji, z wyjątkiem negatywnych, jak gniew, złość…(widzisz, nawet nie potrafię wymienić więcej). Ogólnie u mnie w domu się o emocjach nie rozmawiało, zupełnie jakby nie istniały. Ojciec często się irytował w mojej obecności, krzyczał…miałam nieodparte wrażenie, że ten jego gniew jest skierowany bezpośrednio we mnie. Dla wyjaśnienia podam przykład: kiedyś moja koleżanka zepsuła coś u mnie w domu. Ojciec przyszedł z pracy i oczywiście dostał szału, krzyczał. Odebrałam to jako atak we mnie, bo to przecież moja koleżanka, więc ta sytuacja zaistniała z mojej winy. Niedawno obserwowałam jego reakcję, kiedy prowadząc samochód i rozmawiając z mamą zaczął podniesionym głosem kląć na innego kierowcę. Mama odpowiadała ze stoickim spokojem niemalże. Dopiero wtedy mnie olśniło, że on przez te wszystkie lata w podobnych sytuacjach krzyczał DO MNIE, a nie na mnie, że to był jego sposób na rozładowanie emocji, to nie stanowiło zagrożenia, a ja po prostu to niewłaściwie interpretowałam. Tylko że uraz pozostał.
    Pomaga mi bardzo to, co piszesz, Twoje wspomnienia i analiza. Też staram się sięgać pamięcią do własnych doświadczeń, niektóre wnioski wprowadzają mnie w stan lekkiego szoku. Powyżej przykład, tylko nie jestem pewna, czy ktoś ma ochotę to czytać, dlatego też zawsze twierdzę, że nie lubię mówić o sobie i stosunkowo rzadko to robię : ).
    Mam niemal 100% pewności, że przyczyny naszego lęku przed bliskością tkwią w percepcji relacji związku rodziców i naszych relacji z nimi. Częściowa nieufność byłaby w tym przypadku uzasadniona, ale nasilenie tego lęku i uciekanie od niego zdecydowanie nie jest przystosowawcze, utrudnia właściwie całe życie, skazujemy się tym samym na samotność. Dobrze, że znalazłaś osobę, której warto zaufać i starasz się utrzymać tę relację, nie tworzysz wokół siebie kolejnego muru. Myślę, że warto to wprowadzać na coraz wyższy poziom.
    Jak wyglądały Twoje relacje z chłopakami do tej pory? Moje były dość skomplikowane…
    Istnieje jedna płaszczyzna z wyjątkiem odchudzania, na której bardzo mi zależy i naprawdę się w tym zatracam i spełniam. Są to moje studia – psychologia : ) (ironia losu)… Skończyłam pierwszy rok, zdałam sesję. Miałam same piątki. Ale mojej wewnętrznej perfekcjonistce to nie wystarczyło, to wciąż za mało, ‘stać mnie na więcej’. Z drugiej strony, nieosiągnięcie tego byłoby jednoznaczne z druzgocącą porażką. Mechanizm polega na umniejszaniu roli sukcesów i zwiększaniu wagi nieodniesienia go. Ten sam cel postrzegam inaczej, w zależności od wyniku. W ten sposób funkcjonuję, w każdej dziedzinie życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiadając na pytania, o których wspomniałaś – to sprowadza się do chęci sprawowania kontroli. Do potrzeby autonomii. Do udowodnienia wszystkim dookoła i sobie (zwłaszcza sobie), że potrafię. Nigdy nie osiągnę perfekcji. Bo ona zwyczajnie nie istnieje. Muszę to sobie zinternalizować : p. Masz czasem tak, że WIESZ coś, masz świadomość swojego irracjonalnego myślenia, ale nie potrafisz go zmienić? Dziwne uczucie, prawda?
    Perfekcja dla mnie to ‘najlepsza, najdoskonalsza wersja siebie’. Perfekcja to osiągnięcia. Osiągnięcia mierzę w zgubionych kilogramach, w rozmiarach ubrań, wielkości mojego ciała. To wszystko daje coraz niższą wagę. A coraz niższa waga to śmierć. Więc perfekcja to śmierć?
    Spróbuję nawiązać kontakt z najbliższą rodziną. Na początek z mamą i siostrą. Od ojca oddziela mnie zbyt gruby mur, ten człowiek zamknął się w twierdzy nie do zdobycia.
    Pisałaś, że K. nie wie o ED. Myślisz, że coś podejrzewa? W jaki sposób chciałabyś mu o tym powiedzieć? Trudno mi ocenić w jaki sposób on zareaguje. Jeżeli rozmawiacie na tyle, że ufasz mu w zakresie wystarczającym, żeby się z tego zwierzyć, możesz spróbować. Jeżeli jemu na Tobie zależy (a podejrzewam, że tak właśnie jest), to Twój problem nie będzie go przerastał, pomoże Ci się z nim uporać.
    Chciałam jeszcze zapytać, czy walczysz z obiema skrajnościami jednocześnie? Bo ja je bardzo wyraźnie rozróżniam i atakuję ten drugi biegun, łatwiejszy do pokonania, czyli związany z objadaniem się jako sposobem na radzenie sobie z emocjami. Pomoc stanowi dla mnie druga strona, czyli perfekcjonistka...ale to będzie kosztowało, wiem o tym. Podświadomie wiem też, że sama siebie oszukuję, że oszukuję innych, że jeśli chcę żyć, to będę się musiała uporać również z tą skrajnością. Tylko że cały czas odsuwam od siebie myśli z tym związane, uciekam od tego. Miałam również opory do przeczytania drugiej części artykułu… Ze słowami zawartymi w pierwszej w pełni się utożsamiam. Muszę to jeszcze przemyśleć.
    Przepraszam, że tak długo odpisuję, ale mam potrzebę zewnętrznego uporządkowania : p. Dla kontrastu z bałaganem w mojej głowie: z biegnącymi, splecionymi, potykającymi się, nawarstwionymi, nieuczesanymi myślami. Sporo się tego nagromadziło.

    Postaram się jak najszybciej skomentować ostatni wpis. Przeczytałam go, ale mam potrzebę oddzielenia go od swoich egotycznych rozmyślań i refleksyjnego przeanalizowania : ).

    OdpowiedzUsuń
  3. My naszą potrzebę poradzenia sobie ze światem przelewamy na grunt związany z jedzeniem, radzimy sobie w ten sposób ze słabością - chcemy zademonstrować swoją siłę. To chyba kolejne złudzenie. Człowiek jest z natury słaby, my też jesteśmy ludźmi, trzeba to sobie uświadomić. Nie jesteśmy ani robotami, zaprogramowanymi by nie popełniać absolutnie żadnych błędów, ani czymś, co należy traktować jak przedmiot. Pokonanie własnych problemów, uporanie się z trudnościami - mierzone wysiłkiem Twoich prób dokonania tego, są najlepszym dowodem Twojej siły, prawda?
    Inni ludzie radzą sobie z problemami właśnie między innymi przez dzielenie się nimi z kimś bliskim. Znalezienie odpowiedniej osoby, godnej zaufania jest sukcesem, który udało Ci się osiągnąć. Nie traktuj psychicznego obnażania się jako słabość. Fakt, popełniłyśmy wiele błędów. Potrafisz się do nich przyznać i podjąć walkę z nimi.
    Wreszcie zrozumiałam z czego wynika moje permanentne poczucie winy. Kolejnym etapem będzie znalezienie sposobu, żeby się go z siebie pozbyć. Ale jeszcze nie teraz...
    Mój obecny zasadniczy problem sprowadza się do jednego. Boję się. Jednak przecież nie wygląda to w ten sposób, że ‘siedzę i się boję’. Wiem, czego się boję. To strach przed utraceniem tego, co do tej pory udało mi się osiągnąć. Obawa przed przytyciem. Nie przeżyłabym tego.
    Chodzę na spacery. Staram się zająć czymkolwiek poza leżeniem w łóżku. Ćwiczę. Nie przejadam się. Jem regularnie. Nie jem po 18. Jem rzeczy, które uznaję za zdrowe. Piję wodę. Będę chodziła na siłownię. Czy to wystarczy?

    OdpowiedzUsuń