niedziela, 16 grudnia 2012

16 grudnia - Always The Sun

Bilans
śniadanie:
8:30 - 170kcal (pancake: jajko (85kcal), 1,5 łyżki otrębów owsianych (35kcal), łyżka serka wiejskiego light (15kcal), podałam z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:30 - 60kcal (2 łyżki serka wiejskiego light (30kcal), łyżeczka otrębów owsianych (10kcal), suszona śliwka (20kcal))
obiad:
14:30 - 150kcal (miska zupy cebulowej)
kolacja:
17:30 - 125kcal (pół szklanki ugotowanej kaszy gryczanej (70kcal) z 1/2 porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "Z bazylią i tymiankiem" (55kcal))

Razem: 505kcal

W piątek waga rano pokazała 53,7kg. Nie jest tak źle, jak mogło być po zeszłym tygodniu, ulżyło mi trochę. Tyle że wieczorem poszłam z ojczymem, mamą i siostrą na "Dziadka do orzechów" i potem, około 21, na sushi. Po cholerę jadłam? W każdym razie przez to ważę się dopiero jutro. "Dziadek do orzechów" sprawił, że odrobinkę wczułam się w nastrój nadchodzących Świąt. I nie mogłam się napatrzeć na baletnice - idealnie chude, płaskie, ze szczupłymi nogami i wystającymi obojczykami. Niesamowita thinspiracja.

Przed chwilę włożyłam do piekarnika sernik krówkowy na klasową Wigilię. Przy zakupie składników co chwilę zapominałam, że to nie dla mnie i wewnętrzny kalkulator kalorii dosłownie we mnie krzyczał. Krówki, masa kajmakowa, spód z ciastek w czekoladzie i masła, kremowa śmietanka. Nie zjem nawet kawałka i cieszę się, uwielbiam piec ciasta. A skoro to nie jest dla mnie, mogłam zaszaleć i powiem Wam, że fajnie było mieszać to wszystko bez dokładnego odmierzania proporcji, zastanawiania się nad kaloriami. Parę osób z klasy ma zrobić sałatki i ewentualnie trochę jednej spróbuję, choć plan jest taki, że poza opłatkiem nic nie zjem. W końcu nie będę wiedziała, ile co ma kalorii, więc lepiej nie ryzykować.

Motywacja wzrosła mi bardzo, bo wyskoczyło parę sylwestrowych propozycji. Chcę iść na imprezę zadowolona ze swojego wyglądu, ciała, ze świadomością, że jestem chuda i że to widać. Mam jeszcze dwa tygodnie, żeby zejść do 52kg, przy czym ten drugi będzie o wiele trudniejszy. Jadę do babci, która zawsze narzeka, że jestem za chuda (w wakacje, przy najwyższej w moim życiu wadze 59kg, po raz pierwszy była zadowolona i mówiła, że w końcu wyglądam jak kobieta - myślałam, że zwariuję). Do tego świetnie gotuje (jak chyba każda babcia:)) i na pewno już teraz wygrzebuje jakieś przepisy. Druga babcia, od strony taty, tak samo. Tyle że ona to już w ogóle za punkt honoru obrała sobie utuczenie mnie. Według niej moja starsza siostra (niższa ode mnie o 2cm i grubsza o 8kg) ma idealną, kobiecą figurę i ja też powinnam tak wyglądać. Nie dam się, w Wigilię wypiję tylko barszcz i będę robiła za kelnerkę. Wigilię spędzam z rodziną od strony mamy, drugi dzień Świąt z tatą i drugą babcią. Będzie ciężko, ale nie zamierzam się poddawać. Słodycze (na pewno dostanę ich trochę pod choinkę) oddam siostrze. To sprawdzony trik, ostatnio jak coś mnie wyjątkowo kusi, zanoszę do jej pokoju i mam spokój. I mam już jedno noworoczne postanowienie - 50kg.

Całuję, Kochane:*


czwartek, 13 grudnia 2012

13 grudnia - Heroine

Bilans
śniadanie:
6:15 - 175kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), pół opakowania serka wiejskiego light (60kcal), spora łyżka płatków owsianych (40kcal), trochę mniej niż 1/2 jabłka (20kcal), pół łyżeczki cynamonu (5kcal), 1/2 łyżeczki miodu (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 65kcal (kurduplaste jabłko i kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)
obiad:
14:55 - 160kcal (niepełna miska zupy jarzynowej)
kolacja:
17:45 - 130kcal (jajko na twardo (85kcal), 1 Wasa (20kcal) z pasztetem sojowym i plasterkiem pomidora (25kcal))

Razem: 530kcal

Okej, okres mi zniknął. Tzn., wczoraj się zaczął, a dziś nic. Nie jest to dla mnie dziwne, bo od samego początku mam bardzo nieregularny, ale miałam nadzieję, że lekarstwa na tarczycę trochę mi go ustabilizują - lekarz mówił, że tak powinno się stać. Pewnie jeszcze za wcześnie, ale już rok temu zaczęło mnie to niepokoić. W końcu okres powinien się uregulować jakoś przed 17 rokiem życia? Byłam już nawet u ginekologa w tej sprawie, przepisał mi jakieś tabletki, ale khy khy, nie jestem dobra w regularnym braniu tabletek. Muszę się bardzo pilnować, żeby nie zapominać o tych na tarczycę. Whateva. Wobec tego nie ma bata, ważę się jutro.

Wczoraj nie napisałam, ale kupiłam już sobie sukienkę na sylwestra. W zeszłym roku wypatrzyłam sobie naprawdę fajną i uznałam, że muszę ją mieć, ale akurat nie miałam przy sobie kasy, więc opuściłam sklep, zapomniałam i wróciłam po tygodniu i usłyszałam, że wyprzedały im się już wszystkie, w całej Polsce. Normalnie myślałam, że coś mnie trafi. W sobotę poszłam do River Island po siłowni i patrzę, a tam prawie że identyczne sukienki, nawet ładniejsze. Tym razem od razu zadzwoniłam do mamy, żeby przelała mi kasę i sukienka jest moja <3 Oto ona (kupiłam granatową): klik

Normalnie w sukienkach nie chodze, nie lubię, ale na szczególne okazje trzeba coś mieć. Razem z tą posiadam trzy i na razie tyle mi wystarczy.

Trzymajcie się chudo, Kochane!:* Dobrze jest być z powrotem. Lecę czytać Wasze blogi:)


środa, 12 grudnia 2012

12 grudnia - So Young

Bilans
śniadanie:
6:15 - 170kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), pół opakowania serka wiejskiego light (60kcal), spora łyżka płaków owsianych (40kcal), łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal), pół łyżeczki miodu (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:35 - 60kcal (3/4 jabłka (45kcal) i 1/2 mandarynki (15kcal))

15:15 - 120kcal (latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)

obiadokolacja:
17:45 - około 500kcal ;/ aż nie chce mi się wypisywać tego, co zjadłam.

Razem: ok. 750kcal ;//


Nie pisałam strasznie długo, ale to jeszcze nic. Kochane, przepraszam, bo nie wchodziłam na Wasze blogi, postaram się jutro wszystkie stracone notki nadrobić.
To był zły tydzień. Zwalam po części na zbliżający się okres (zwykle łapię chcicę na jedzenie już na parę dni przed) i imprezy, ale przede wszystkim moja motywacja gdzieś sobie poszła. Nie było tak, że się obżerałam, ale jadłam normalnie, choć zdarzyły się dni (środa i sobota, w zasadzie już niedziela), gdy się nie hamowałam. W środę urządziliśmy jaranie i oczywiście złapałam ogromne gastro, zjadłam dwa kawałki pizzy, czekoladę (całą!) i w ogóle. W sobotę poszłam ze znajomymi do klubu (nie cierpię klubów, ale przyjaciółka wymogła na mnie obietnicę), przedtem był bifor, na którym się nie popisałam, a po wyjściu z klubu poszłyśmy do McDonalda i zamówiłam sobie duże frytki, a to była 2 w nocy! Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie strasznie żałuję i postanawiam poprawę, o. Nie ważę się od paru dni ze względu na te beznadziejne bilanse. Dziś zaczął mi się okres, a nie chcę się dodatkowo dołować, więc ważenie dopiero w piątek. Motywacja nie zniknęła zupełnie, po prostu uciszałam sumienie, wytrąciłam się z rytmu, ale koniec z tym. Teraz, poza lustrem, motywują mnie takie myśli: żeby rytm mnie na nowo 'przygarnął', muszę się spisać, pokazać znów, że umiem. Muszę perfekcyjnie przejść przez te dni do piątku, choć jeśli będę czuła się ociężała przez okres, przełożę ważenie na następny dzień lub w ogóle na poniedziałek. Tak czy inaczej nie chcę sobie wyrzucać zeszłego tygodnia, stało się, ale od dziś wracam do ścisłego kontrolowania tego, jak i co jem. Zdjęcia w niedzielę nie wstawię, bo dosłownie czuję, że jestem grubsza, tłusta i wielka. Powinnam się za karę zważyć, szok może byłby dodatkową motywacją, ale na samą myśl robię się smutna, a na co mi użalanie się nad sobą. Kilka idealnych dni i dopiero wtedy wracam do codziennego ważenia.

Zaczęłam chodzić na siłownię. Byłam już dwa razy, raz poszło 450kcal, drugi raz 405kcal. Teraz wybiorę się chyba dopiero w sobotę, bo jestem chora, ale naprawdę brakowało mi takich ćwiczeń. Nie katuję się, bo mi nie wolno, ale ustaliłam sobie, ze za każdym razem mam spalać co najmniej 400kcal. Tyle chyba, od jutra piszę regularnie, bo bez bloga zbyt łatwo puszczają mi hamulce.

Ściskam Was mocno i jeszcze raz przepraszam!;(



poniedziałek, 3 grudnia 2012

3 grudnia - Lubię Mówić Z Tobą

waga rano: 52,7kg - mam efekty picia;/

Bilans
śniadanie:
6:15 - 170kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), dwie łyżki płatków owsianych (75kcal), łyżka konfitury jagodowej (40kcal), 6 orzechów laskowych (25kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))

8:40 - 20kcal (kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)

drugie śniadanie:
9:45 - 70kcal (sezamek (35kcal) i pół gruszki (35kcal))
obiad:
15:20 - 130kcal (pół porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "z suszonymi pomidorami")
kolacja:
17:50 - 115kcal (pół kromki ciemnego chleba ze śliwką (60kcal) z niepełną łyżką serka wiejskiego light (12,5kcal) i 1/2 jajka na twardo (42,5kcal))

Razem: 505kcal

Dziewczyny, dziękuję za szczere komentarze:* Biorę się ostro za siebie, tzn., więcej ćwiczyć zamierzam. Szczerze mówiąc, nie chcę kobiecej figury. Chcę chudości. Może na tym zdjęciu akurat tego nie widać, ale jestem serio prawie płaska i zawsze mnie to cieszyło. Nie podobają mi się wielkie cyce, przynajmniej u siebie takich bym nie chciała, każdemu co innego pasuje. Dlatego gdy przytyłam do okropnych 59kg i zauważyłam, że cycki też mi się trochę powiększyły, czułam się bardzo źle. Teraz jest już trochę lepiej przynajmniej pod tym względem, ale ma być lepiej w ogóle. Postanowiłam co tydzień robić sobie takie zdjęcie i je wstawiać. Muszę kontrolować swoją sylwetkę, bo niby widzę siebie codziennie w lustrze, ale taka fota to co innego. Zapomniałam na przykład o okropnej rodzinnej skłonności do odkładania się tkanki tłuszczowej nad kolanami. Toż to wygląda obleśnie! W ogóle nogi wyglądają najgorzej zdecydowanie, przeszkadzają mi nawet bardziej niż policzki, bo twarz zmienić ciężko, uda to inna sprawa. Błagam mamę od paru dni o karnet na siłownię, ale w aktualnej sytacji - dalej histeryzuje, że mam anoreksję - nie jest łatwo. Ale można powiedzieć, że wymogłam na niej obietnicę, żeby tylko nie skończyło się tak jak z wagą kuchenną, którą też miała kupić.

W ogóle to z K. chyba coś wolniutko rusza do przodu:)

Całuję!:*




niedziela, 2 grudnia 2012

2 grudnia - Sunday Morning

waga rano: nie mam pojęcia, u przyjaciółki nie było wagi

Bilans
śniadanie:
12:00 - 180kcal (1/2 szklanki mleka sojowego (30kcal), łyżka budyniu czekoladowego w proszku (15kcal), 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), podałam z 1/2 łyżeczki konfitury jagodowej (10kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal)) - dziwna pora, bo zaspałam u przyjaciółki, a chciałam zjeść w domu, żeby mieć pewność co do kalorii
drugie śniadanie:
15:00 - 140kcal (jajko sadzone (85kcal) usmażone na 1/2 łyżeczki masła (20kcal), 1/4 czerwonej papryki (15kcal) "nadzianej" łyżką serka wiejskiego light (20kcal))
obiadokolacja:
17:30 - 235kcal (upieczone: pół szklanki mleka sojowego (30kcal) z 3 łyżkami płatków owsianych (110kcal) wymieszane z 1/2 gruszki (25kcal, bo dałam trochę mniej niż pół) + dodałam 1 drobno pokrojoną suszoną śliwkę (20kcal) i pół łyżeczki miodu (20kcal) i niecałe pół łyżeczki masła orzechowego (30kcal))

Razem: 555kcal

Dziś więcej ćwiczeń, bo u przyjaciółki piłam. Ze trzy driny z wódą poszły, wolę nie myśleć, ile to mogło mieć razem kalorii. Może to i lepiej, że przyjaciółka nie ma wagi, bo dzisiaj naprawdę wolę nie wiedzieć. Złamałam jedną z zasad, piłyśmy mniej więcej od 21, więc masakra. Można więc powiedzieć, że dwa dni z rzędu przekroczyłam dozwolony bilans. Mogę sobie pogratulować;/

Zdjęcie niżej moje. Dobrze, że je zrobiłam, bo nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Jestem nim seryjnie załamana. Absolutnie nie wyglądam 52,6kg, raczej na jakieś 60. Zdecydowanie muszę więcej ćwiczyć! Fotę siostra cyknęła mi ok. 16, teraz żałuję, że nie poczekałam, żeby zrobić ją rano, na czczo, bo widać, jak mi brzuch odstaje. Póki co moimi największymi wrogami są uda i brzuch właśnie. Policzki też, ale ich na szczęście na zdjęciu nie ma. Ktoś powinien opracować ćwiczenia na policzki, bo czasami mam wrażenie, że z twarzy przypominam chomika. Talii nigdy nie miałam, chyba odziedziczyłam to po mamie, ale i tak za każdym razem, jak to widzę, mam ochotę warczeć. Kurde, aż mi się smutno robi, jak patrzę na to zdjęcie:(

Okej, wstawiam i tak, ale najchętniej schowałabym je przed wszystkimi:(
Ściskam, Kochane:* i proszę, piszcie szczerze; widzę, jak jest i przyda mi się dodatkowa motywacja, żeby się ogarnąć.


sobota, 1 grudnia 2012

1 grudnia - Slave To Love

waga rano: Ufff, 52,6kg

Bilans
śniadanie:
8:25 - 180kcal (1/2 szklanki mleka sojowego (30kcal), łyżka budyniu czekoladowego w proszku (15kcal), 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), podałam z 1/2 łyżeczki konfitury jagodowej (10kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal)) - z moich obliczeń wyszło, że łyżka proszku tego budyniu czekoladowego to 8kcal, ale to chyba niemożliwe, żeby było tak mało, prawda?
drugie śniadanie:
11:30 - 85kcal (sezamek (50kcal) wymieszany z dwiema łyżkami serka wiejskiego light (35kcal, bo czubate wyszły))
obiad:
14:50 - 130kcal (sałatka - (łyżka groszku konserwowego (10kcal), dwa plastry pomidora (10kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal) + trochę pasztetu sojowego (15kcal)) + 75g smażonego szczupaka (85kcal))
kolacja:
17:20 - 170kcal (naleśnik z kaszy manny (równo 130kcal) podany z 1/2 szklanki malin i 1/2 łyżeczki miodu (40kcal))

Razem: 565kcal

Odkryłam ideał owsianki. Dzisiejsza bije na głowę chyba nawet taką pieczoną z cynamonem i jabłkiem. Zdecydowanie będę do niej wracać. Ojczym rano pojechał po croissanty, ale nawet na nie nie spojrzałam, ha:D Próbowałam dziś na spokojnie wytłumaczyć mamie, że nie mam żadnej anoreksji, ale najwyraźniej jest teraz ekspertem w tych sprawach, bo nie chciała mnie nawet do końca wysłuchać. Spoko, jak sobie uważa, ale nie zamierzam iść do żadnego psychiatry.
Ulżyło mi dziś bardzo na widok wagi. Nie jest tak źle, jak być mogło. Do kolejnego napadu nie dopuszczę. wiem, że pisałam tak po ostatnim, ale wczoraj zauważyłam, że to jedzenie, które wpierniczyłam, nawet mi jakoś bardzo nie smakowało (była w tym np. łycha nutelli, którą kiedyś uwielbiałam) i oczywiście nic mi to nie dało kompletnie, tylko okropne wyrzuty sumienia. Dziś jadę na noc do najlepszej przyjaciółki i strasznie się cieszę, bo nie mogę wytrzymać w domu z tą atmosferą.

Kurde, ze zdjęciem niewypał, siostra rano nie miała czasu, nie było jej w domu cały dzień, teraz wróciła, a ja już muszę wychodzić do przyjaciółki. Jutro już obowiązkowo wstawiam! Albo w nowym poście, albo zedytuję tego. A teraz lecę, bo zaraz mi autobus odjedzie.
Całuję!:*


piątek, 30 listopada 2012

30 listopada - Tell Me About the Forest

Ufam mojej psychoterapeutce, to jasne, ale to, co mówiła mi w czwartek, różni się od tego, co przekazała mojej mamie. Jestem wściekła. Mama wróciła ze spotkania, powiedziała, że mam anoreksję, że daje mi góra trzy tygodnie na opamiętanie się i że jeśli nie zacznę "normalnie" jeść, zawiezie mnie do psychiatry. W T F. Dziś udowodniłam, jaka ze mnie anorektyczka, kurwa. Był napad. Nie taki jak ostatnio, przynajmniej tyle dobrego. Było fajnie - bilans 530kcal, ale zaczęłam jeść. Opamiętałam się w porę, myślę, że nie przekroczyłam 1000kcal, ale i tak jestem podwójnie wściekła. Na to, co mówi mama, bo to śmieszne (mam niedowagę, nie wychudzenie), na samą siebie za napad jeszcze bardziej. Jestem hipokrytką, bo był moment wiszenia nad kiblem. Wiem, że to najgorsze, co może być, ale mi oczywiście jak zwykle nie wyszło, więc niby się nie liczy. Ćwiczyłam dziś więcej, ale i tak cholernie boję się jutrzejszego ważenia. No i tego zdjęcia, ale nie zamierzam tego odwlekać, napisałam, że wstawię jutro, więc tak będzie. Chcę się ukarać za to nadprogramowe jedzenie, bo do tej pory boli mnie brzuch (napad był na krótko przed 18, jest po 21), ale poza dodatkowymi ćwiczeniami nic nie mogę zrobić. Po raz pierwszy w życiu żałuję, że nie potrafię zwracać jedzenia.

Mam nadzieję, że Wam dzień minął lepiej:*


But I'm not bitter, no, I'm surviving
To face the world, to raise the future.

czwartek, 29 listopada 2012

29 listopada - Engel

waga rano: 52,4kg

Bilans
śniadanie:
6:30 - 190kcal (ugotowane pół szklanki mleka sojowego (30kcal) z 3 łyżkami płatków owsianych górskich (110kcal) wymieszałam i upiekłam z pół łyżeczki miodu (20kcal), pół łyżeczki cynamonu (5kcal), 1/2 pokrojonego w plasterki jabłka (25kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 110kcal (jogurt naturalny Danone)
obiad:
14:10 - 143kcal (w jajku (85kcal) zmiksowanym z łyżeczką otrębów owsianych (10kcal) zapiekłam kawałeczki z plastra łososia wędzonego (25kcal), kawałeczki 1/4 czerwonej papryki (13kcal), trochę cebuli (10kcal))
kolacja:
17:30 - 135kcal (pół serka wiejskiego light (60kcal), łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal), pół łyżeczki miodu (20kcal), łyżka płatków fitness (20kcal) i kawa z mlekiem sojowym (15kcal))

Razem: 578kcal


+ Bilans z wczoraj:
śniadanie:
9:25 - 190 kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), łyżka greckiego jogurtu naturalnego (25kcal), w tym ugotowałam dwie łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), owsiankę podałam z drobno pokrojoną suszoną śliwką (20kcal), 1/2 łyżeczki miodu (20kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal))
drugie śniadanie:
11:30 - 80kcal (jabłko (50kcal) i kostka gorzkiej czekolady Wedla (30kcal))
15:15 - 120kcal (mała latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)
obiadokolacja:
17:25 - 170kcal (omlet (zmiksowane: jajko (85kcal), łyżeczka otrębów owsianych (10kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal), płaska łyżeczka lnu mielonego (10kcal)), podałam z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal))

Razem: 560kcal

Wczoraj jakoś nie miałam weny na pisanie. Dziewczyny, w sobotę poproszę siostrę, żeby zrobiła mi zdjęcie i je wstawię. Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania i liczę na szczere opinie:) Dziś psychoterapeutka zrobiła ze mną podręcznikowy wywiad i wychodzi na to, że wszystkie podstawowe objawy mam. Dalej mogę mówić 'syndrom', ale ona mówi, że to tak naprawdę bez różnicy i że daje mi to fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Coś w tym jest, ale myślę, że tym razem odchudzam się naprawdę racjonalnie, staram się urozmaicać posiłki itd. Zakochałam się w owsiance, ale to tak na marginesie:)
Wczoraj widziałam się z najlepszą przyjaciółką i miałyśmy o tym pogadać (w sensie o moim ew. problemie, nie o owsiance:D), ale spotkałyśmy wspólnego kolegę i jakoś tak razem z nami poszedł na kawę. Wiadomo, przy nim o poważniejszych sprawach nie gadałyśmy, ale przyjaciółką nacieszyłam się i tak, uśmiałam się bardzo i zaplanowaliśmy mały melanż na poniedziałek. Termin średni, ale akurat wtedy przyjaciółka ma wolne mieszkanie. Trochę się tego boję, bo w zasadzie umówiliśmy się na jaranie, a ja łatwo łapię gastro. To będzie ciężka próba.
Wczoraj drugi raz w życiu zemdlałam. Na pobieraniu krwi konkretnie, w sumie nic dziwnego, bo już jak szłam do przychodni, kręciło mi się w głowie, w końcu rano nie mogłam nic zjeść, stąd wczoraj taka dziwna pora śniadania. Cholernie dziwne uczucie, wstaję, ciemno, otwieram oczy i znów siedzę w tym fotelu, na którym pobierali mi krew. Zawsze bardzo się tym stresuję, po prostu boję się igieł.
A w ogóle to waga w końcu się ruszyła! Nieznacznie, ale zawsze coś. Lecę ćwiczyć,
trzymajcie się cieplutko, Kochane:*


wtorek, 27 listopada 2012

27 listopada - Wilderness

waga rano: 52,7kg

Bilans
śniadanie:
6:00 - 190kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), łyżka greckiego jogurtu naturalnego (25kcal), w tym ugotowałam dwie łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), podałam z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal), 1/2 łyżeczki miodu (20kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 105kcal (pół papryki (25kcal) i 2 kostki gorzkiej czekolady Wedla (60kcal) + kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku (20kcal))
lancz:
14:35 - 110kcal (batonik muesli Ba! Bakalandu z żurawiną i pomarańczą - całość to 160kcal, ale dałam wielgachnego gryza koledze, żeby wyszło ok. 100kcal. W ogóle kupiłam go tylko dlatego, że nie było już jogurtów naturalnych (110kcal) w sklepiku i do tej pory mam wyrzuty sumienia, bo spód był z białej czekolady)
kolacja:
17:40 - 165kcal (omlet (zmiksowane: jajko (85kcal), łyżeczka otrębów owsianych (10kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal), płaska łyżeczka lnu mielonego (10kcal)), podałam z łyżeczką dżemu truskawkowego niskosłodzonego (15kcal) i 1/2 łyżeczki masła orzechowego (35kcal))

Razem: 570kcal

Dziewczyny, podniosłyście mnie na duchu. Ciuchy faktycznie leżą na mnie lepiej, tzn. bardziej wiszą niż się opinają. Coni, pomyślę nad wstawieniem zdjęcia, ktoś musiałby mi je zrobić, a nie chcę prosić o to siostry ani tym bardziej mamy lub ojczyma, bo marudzą, że za bardzo schudłam. Dziś pani pedagog w szkole powiedziała, że na pewno mam jakieś zaburzenia odżywiania. Przestraszyłam się, bo kurwa, nie chcę anoreksji. Tym bardziej boję się czwartku i ostatecznego werdyktu psychoterapeutki. Przez to wszystko jestem nerwowa i jakieś dwie godziny temu wydarłam się na mamę, gdy spytała, czemu jestem taka zdołowana. Nie mogę jej niczego powiedzieć, bo już świruje, a z drugiej strony chciałabym, bo zwyczajnie boję się tego wszystkiego i samej siebie. Zupełnie inaczej jest odchudzać się z wiedzą, co dokładnie zapoczątkowało moje problemy z tym wszystkim i świadomością, że już mam jakieś ED. Cały czas ta nerwówa, że przesadzę, a z drugiej strony poczucie grubości, tłuszcz, pucołowate poliki. Choć staram się zdawać sobie sprawę z tego, że to może być już to 'fałszywe postrzeganie własnej sylwetki', czy jak to się określa. Okaże się w czwartek. Mama widzi się z moją psychoterapeutką dzień później, czegoś tam się dowie. Póki co powiedziałam jej, że nie chcę o tym rozmawiać i znów się uniosłam. Samą siebie tym wkurzyłam, bo ona nie robi mi niczego na złość, chce tylko pogadać o tym, co mnie dręczy, to ja mam problem ze sobą.
Poza tym mam wrażenie, że coś jest nie tak, tzn. czuję się tak, jakbym była objedzona, normalnie brzuch mam jakiś wzdęty, a nie zjadłam dziś jakoś dużo. Muszę sprawdzić skład kawy, którą sprzedają w szkolnym sklepiku, bo poza nią nie ma w dzisiejszym bilansie produktu, którego kalorii nie byłabym na 100% pewna. Może to ten batonik. Zachowałam sobie opakowanie. Niby zdrowy, zbożowy, a patrzę na skład i są tłuszcze nasycone i dużo cukru. Nie mogę więcej dopuścić do takiej sytuacji, że muszę na szybko wybierać coś w sklepiku, bo brakuje jogurtu. Obok szkoły mam Carreofura Express, mogę najwyżej wychodzić na przerwie po jogurt. Zobaczę jeszcze, ale dziś zdecydowanie coś jest nie tak. Zaraz poćwiczę, zrobię trochę więcej brzuszków niż zwykle, bo w tej chwili dosłownie czuję fałdy tłuszczu.

Ściskam, Kochane:*



poniedziałek, 26 listopada 2012

26 listopada - More Than This

More than this. There is nothing
more than this.

 waga rano: 52,7kg

Bilans
śniadanie:
6:00 - 185kcal (do dwóch łyżek płatków owsianych górskich (75kcal) wymieszanych z łyżką greckiego jogurtu naturalnego (25kcal) dodałam łyżeczkę pestek dyni (30kcal), pół łyżeczki miodu (20kcal) i łyżeczkę suszonej żurawiny (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal)
drugie śniadanie:
9:45 - 155kcal (kawałek bananowego sernikobrownie owsianego)
przekąska (nie wiem, jak inaczej to nazwać):
14:35 - 90kcal (manadrynka (30kcal) i dwie kostki gorzkiej czekolady Wedla (60kcal)
obiadokolacja:
17:35 - 160kcal (1/4 porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "Z przyprawą włoską" (50kcal) i pokrojony plaster łososia wędzonego (25kcal) zapiekłam w jajku (85kcal)) - baaardzo udany eksperyment. Niby tak mało tych warzyw, a dzięki kawałkom łososia i prawie że omletowej konsystencji jajka najadłam się, jakbym zjadła ze dwa opakowania takich warzyw.

Razem: 590kcal

Chyba jednak zaczynam wpadać w obsesję. Na chwilę obecną bilans przekraczający 700kcal wydaje mi się zbrodnią, a ustaliłam sobie dietę 700 jako zasadę dopiero parę dni temu. Kilka osób powiedziało, że schudłam, ale ja tego nie widzę. Niepokoi mnie to trochę, zwłaszcza że moja początkowa motywacja z obniżonym przez leki metabolizmem nie liczy się już tak bardzo jak poczucie siły i widok żeber. To jest pokręcone, bo widzę te żebra i jest mi z nimi dobrze, ale brzuch, nogi i twarz naprawdę w ogóle się nie zmieniły. Odstęp między udami ciągle jest taki sam. Liczeniu kalorii poświecam więcej czasu niż nauce. Sprawdzam je po kilka razy dla każdego posiłku, potem sumuję wartości posiłków, też parę razy, i jeśli bilans mi się nie podoba, modyfikuję jadłospis i wszystko zaczyna się od nowa. Najpierw liczę wartość każdego produktu wchodzącego np. w planowaną owsiankę. Na opakowaniu jest podana wartość dla np. 100g płatków, a muszę obliczyć, ile kalorii mają dwie łyżki. Ale to jest zbyt prosty przykład, nad innymi produktami siedzę o wiele dłużej, ale i tak ciągle boję się, że zaniżyłam i tak naprawdę zjadłam więcej. Mama obiecała mi kuchenną wagę, ale jak jej nie było, tak nie ma, ale teraz już sama nie wiem, czy nie wyszłoby tak, że siedziałabym nad tym wszystkim jeszcze dłużej. Nie chcę świrować, ale nie wiem, czy jak dojdę do 50kg, będę zadowolona, skoro jest już prawie 52kg, a satysfakcji nie odczuwam. W weekend miałam aż moment załamania, prawie rozpłakałam się z powodu tej bezsilności i targających mną sprzeczności. Bo jednak waga powoli spada, prawda? Tylko nie widzę tego po sobie. Więc nie mogę póki co przestać. Zresztą skoro najadam się tym, co jem, czemu miałabym to robić? Nie WYOBRAŻAM sobie zaprzestania liczenia kalorii, więc mimo wszystko czekam na wizytę u psychoterapeutki. Jeszcze tylko trzy dni. Waga nie ruszyła się od wczoraj, ale jestem dobrej myśli.

Trzymajcie się chudo:*


niedziela, 25 listopada 2012

25 listopada - Olsen Olsen

waga rano: 52,7kg, czyli IV cel osiągnięty. Różnicy w wyglądzie nie widzę, dodaję więc V - 52kg, ale trochę wyluzuję. Tzn., przez trzy chyba ostatnie dni schodziłam poniżej 600kcal, więc dziś zjem troszeczkę ponad 600, bo pojawia się niezbyt miły efekt uboczny, czyli zawroty głowy.

Bilans
śniadanie:
8:25 - 170kcal (kawałek bananowego sernikobrownie owsianego (155kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:35 - 195kcal (Monte, 100g)
obiad:
14:30 - 140 kcal (pół szklanki ugotowanego makaronu z pszenicy Durum Lubelli (muszle, 95kcal), 3/4 szklanki gotowanego szpinaku (25kcal), porcję obsypałam łyżeczką tartego parmezanu (20kcal))
kolacja:
17:30 - 100kcal (1/2 opakowania serka wiejskiego light (60kcal), wymieszanego z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal) i łyżka płatków Fitness (20kcal))

Razem: 605kcal

Ciasto wyszło przepyszne, gorąco polecam! Całość (zgodnie z proporcjami składników z przepisu) ma ok. 1200kcal (jeśli użyjecie stewii jako słodzidła, bo praktycznie nie ma kalorii), a więc 1 kawałek z ośmiu - ok. 155kcal. Uwielbiam jeść takie pyszności ze świadomością, że są zdrowe i dietetyczne.

Coni Venne, dietę chałwową polecam i odsyłam do tej strony:) Jest idealna, gdy przy odchudzaniu masz ochotę na jeden dzień słodkości. I choć mnie nie zasłodziła tak jak większość osób, które piszą o niej na forach, to mogę powiedzieć, że po tym jednym dniu ochota na słodycze znacznie zmalała. + Masz może bloga? Mogłabyś podać adres? Bo tak patrzę na Twój profil i żadnego linka nie widzę:)
Anja, pewnie, że można pokochać ojczyma:) Wiadomo, nie zastąpi taty, ale jest. Przede wszystkim widzę, jak bardzo troszczy się o moją mamę, jak ją kocha. Po tym, co zrobił pierwszy ojczym, mama wpadła w depresję, zamknęła się w sobie. A on ją po tych paru ciężkich dla niej latach otworzył i mama znów się śmieje, jakoś tak odmłodniała i wypiękniała. Poza tym jest niesamowicie dobry też dla mnie i mojej siostry. Jak mam zły humor, zawsze mogę z nim pogadać, przytuli, pocieszy i rozśmieszy. Gdy dowiedziałam się o chorobie tarczycy i wpadłam w histerię (bez sensu, ale wtedy wydało mi się to naprawdę straszne, bo zawsze byłam zdrowa i w ogóle, a tu nagle takie jeb), zawiózł mnie do centrum handlowego, kupił ulubione sushi i bardzo fajną torbę. Ogólnie dopełnia naszą rodzinę. Przejmuje się naszym życiem i zmienia je na lepsze. To on załatwił mi dobrą psychoterapuetkę, miejsce w poradni antynikotynowej, do której normalnie nie przyjmują niepełnoletnich pacjentów, jeździ z mamą na zebrania do mojej szkoły. To tylko przykłady. Tatę widuję do pięciu razy na rok przez nie dłużej niż średnio tydzień, bo niestety mieszka w innym mieście, więc naprawdę brakowało mi kogoś takiego. Ojczym jest takim moim ojcokumplem:)

A co do piwa, to jednak nie idziemy, bo tym razem to koleżanka nie może. Przełożyłyśmy na przyszły tydzień. Może to i lepiej, bo dużo łatwiej jest kontrolować się w domu niż na mieście. Z rannej wagi bardzo się cieszę, nie spodziewałam się aż takich efektów tej diety. Choć fizycznie nie czuję się po niej jakoś super, więc raczej już jej nie powtórzę. Jutro mam kontrolną wizytę u endykrynologa. Może w końcu ograniczy mi trochę leki, bo branie trzech tabletek trzy razy dziennie o tych samych porach jest upierdliwe i stresujące, w końcu nie zawsze mam czym popić itd.

Całuję:*



sobota, 24 listopada 2012

24 listopada - Play For Today

It's not a case of doing what's right
It's just the way I feel that matters
Tell me I'm wrong
I don't really care


Dziewczyny, wczoraj nie napisałam, bo dość późno wróciłam do domu i byłam zmęczona.

Wczorajszy bilans
śniadanie:
6:30 - 240kcal (pancake (jajko (85kcal), 3 łyżki otrębów owsianych (75kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal)), do tego pół szklanki malin (20kcal), pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 85kcal (pół czerwonej papryki (25kcal), 2 kostki gorzkiej czekolady Wedla (60kcal))
obiad:
14:40 - 150kcal (miska zupy jarzynowej, ale nałożyłam sobie mniej niż przedwczoraj)

15:05 - 15kcal (kawa z mlekiem sojowym)

 kolacja:
17:50 - 100kcal (mała wegetariańska sałatka z sosem 1000 wysp w Mcdonaldzie)

Razem: 590kcal

Dziś dieta chałwowa, więc:
waga rano: 53,3kg
8:00 - 65kcal (jabłko)
11:15 - 260kcal (50g chałwy sezamowej o smaku waniliowo-kakaowym 'Twoje ulubione')
14:30 - 130kcal (25g chałwy o smaku waniliowo-kakaowym 'Królewska')
17:30 - 130kcal (25g waniliowej chałwy 'Królewska')

Razem: 585kcal

Wczoraj odwołałam jedno spotkanie, żeby nie schrzanić bilansu. Spotkam się z kumpelą w niedzielę, żeby wszystko było ok, bo ona chce iść do jakiegoś baru na piwo. Nie wiem jeszcze, czy też sobie jedno zamówię, czy kupię jakąś kawę lub herbatę. Męczy mnie to wszystko trochę, ale z drugiej strony jest coraz lepiej. Ojczym powiedział, żebym pomogła mamie w odchudzaniu:) I spoko, dziś zrobię ciasto według tego przepisu, jeszcze nie policzyłam kalorii, ale zjem jutro kawałek na śniadanie. Mini, wiesz, moi rodzice są zupełnie w porządku, pomijając te ich kłótnie. Jakoś we wrześniu mama powiedziała, że więcej z tatą nie będzie rozmawiać i teraz jak już to kontaktują się poprzez maile. Mogło być gorzej. Moje dziecięce marzenie, żeby pozostawali w koleżeńskich stosunkach - naprawdę to by zupełnie wystarczyło, kocham mojego ojczyma i cieszę się, że mama jest z nim tak szczęśliwa - wciąż gdzieś tam we mnie tkwi, ale widać nie da rady. Mówi się trudno.
Całuję:*

czwartek, 22 listopada 2012

22 listopada - A Strange Day


waga rano: 53,6kg

Bilans
śniadanie:
6:00 - 195kcal (owsiany muffin czekoladowy (wg mojego przepisu, więc na 100% mogę napisać, że 160kcal), do niego łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 90kcal (pół czerownej papryki (25kcal) i kromka Wasy (20kcal) z serkiem Tartare (45kcal))

10:45 - 20kcal (kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)

obiad:
14:30 - 170kcal (miska zupy jarzynowej)
kolacja:
17:15 - 115kcal (2 łyżki chudego twarogu (60kcal), do tego pół łyżeczki  masła orzechowego (35kcal) i pół łyżeczki konfitury wiśniowej (20kcal)

Razem: 590kcal

Dziś psychoterapeutka powiedziała, że na kolejne spotkanie przyniesie książkę z dokładnie opisanym procesem wpadania w anoreksję, objawami itd. Nie wiem, co chce mi udowodnić. Szczerze mówiąc, boję się tego. Nie chcę, żeby ktoś mi tego zabronił, tj. odchudzania. Ona mówi, że nie ma zamiaru mi czegokolwiek zabraniać, czyli w domyśle chce, żebym sama doszła do wniosku, że powinnam przestać się odchudzać. Te wszystkie aluzje itd. Nie mam zamiaru przestawać. Nie czuję się jeszcze dobrze. Powiedziałam jej, że wyznaczyłam sobie granicę 50kg. Potem już rozmawiałyśmy znów o mojej sytuacji w rodzinie i znów się pobeczałam. Nie ogarniam, jakim cudem wciąż wychodzi ze mnie coś nowego, jakieś nowe żale. Psychoterapeutka mówi, że po prostu bardzo długo ukrywałam w sobie to wszystko i dlatego tak boli odkrywanie tych wspomnień i uczuć. I to w sumie prawda. Nigdy nie mówiłam zbyt szczegółowo mamie o tym, jak na mnie wpływały jej kłótnie (jeszcze na długo po rozwodzie) z tatą, jej niektóre słowa, teraz mój lęk, że jakimś cudem mój ojczym nas opuści. I wiecie, do jakiego wniosku doszłam? Odchudzałam się zawsze, gdy najtrudniej było mi pogodzić się z jakąś sytuacją. Łatwiej było skupić się na zrzucaniu kilogramów niż na innych problemach. Niska waga gwarantuje poczucie bezpieczeństwa i kontroli. A kontroli w swoim życiu nie bardzo miałam. Nie miałam wpływu na rozwód rodziców, nie miałam wpływu na to, co zrobił pierwszy ojczym. Kurwa, dziwnie mi ze świadomością, co powodowało moje zachowanie, obsesję na punkcie wagi. Ale teraz nie mam obsesji, odchudzam się zdrowo i nie zamierzam doprowadzać się do takiego stanu, jak kiedyś.
Wybaczcie, musiałam to wszystko z siebie wyrzucić.
A co do K., Anja, no zauroczenie pewnie przejdzie z czasem... Ale chyba nie chcę odpuszczać. Im lepiej go znam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że sporo nas łączy. Poza tym on jest jedyny w swoim rodzaju, serio. W zasadzie bardziej zauroczył mnie charakterem niż samym wyglądem, choć oczywiście fizycznie też bardzo mi się podoba. Mini, tylko właśnie nie wiem, czy on coś do mnie, bo jest taki bardzo enigmatyczny, że tak powiem, ciężko coś wyczytać z jego twarzy. Ze dwie osoby mi powiedziały, że ogląda się za mną czasem na korytarzu i bardzo chciałabym wierzyć, że to coś znaczy, ale nie chcę sobie robić nadziei jakoś bardzo.
I na co mi to było?:)

Całuję, kochane:*


środa, 21 listopada 2012

21 listopada - Terrible Lie

waga rano: 53,8kg

Bilans
śniadanie:
7:25 - 265kcal (pancake (łyżka płatków owsianych (40kcal), łyżka otrębów owsianych (25kcal), jajko (85kcal), łyżka jogurtu greckiego (25kcal), 2 łyżeczki konfitury jagodowej (40kcal)), na nim pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 150kcal (Activia, 195ml, ta z truskawkami i poziomkami)

15:30 - 150kcal (mała latte na mleku sojowym w Coffee Heaven z syropem waniliowym)

obiadokolacja:
17:25 - 95kcal (5 łyżek serka wiejskiego (75kcal) wymieszane z połową łyżeczki miodu (20kcal))

razem: 655kcal

Z tą sojową latte głupio wyszło, bo w tym samym czasie zamówił taką ktoś inny, tyle że z syropem waniliowym i oczywiście pomyliły się nam. Ale zdążyłam już trochę wypić i od razu wydała mi się podejrzanie słodka. Kurde, bez syropu byłby dużo fajniejszy bilans. A waga jak na złość stanęła w miejscu i praktycznie od dwóch dni się nie rusza. Dlatego dziś był spacer i ćwiczenia. Mini, bardzo mnie zmotywował Twój komentarz. To że będzie bardzo widać, gdy schudnę jeszcze 1kg. A filmik jest na stronie, którą podałam. Jest bardzo krótki, a warto obejrzeć i podpisać petycję. Próbuję teraz zrobić akcję w szkole, w sensie jeden dzień z wegetariańską kawiarenką i może z wyświetleniem tego filmiku. Dziś są urodziny K. Złożyłam mu życzenia, byliśmy razem na szlugu i dochodzę do wniosku, że coraz bardziej go chcę. I jestem załamana tym, że nie potrafię przełamać koleżeńskiej bariery. W zasadzie nigdy nie robiłam czegoś takiego, w sumie nie musiałam nawet za bardzo, ale też z moich niby-związków nic nie wychodziło, bo mi nie zależało jakoś bardzo. Jeszcze nigdy nie byłam zakochana. Ale K. to zdecydowanie zauroczenie i chyba coraz silniejsze. Irytuje mnie to strasznie... Ułożę sobie tylko bilans na jutro i idę spać.
Trzymajcie się!:*


wtorek, 20 listopada 2012

20 listopada - Meat Is Murder

waga rano: 53,8kg

Bilans
śniadanie:
6:00 - 145kcal (2 Wasy (40kcal), na jednej rozsmarowane pół łyżeczki masła orzechowego i trochę konfitury wiśniowej (55kcal), na drugiej łyżka tuńczyka w sosie własnym i plaster pomidora (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:30 - 150kcal (2 upieczone, pokrojone w plasterki ziemniaki (140kcal) z przyprawą do ziemniaków (2 łyżeczki - 10kcal))
obiad:
13:05 - 172,5kcal (jedna część trójkątnej kanapki z łososiem i szpinakiem z Coffee Heaven)
kolacja:
17:25 - 172,5 kcal (druga część trójkątnej kanapki z łososiem i szpinakiem)

Razem: 640kcal

Dzisiaj strasznie mi czegoś brakowało i dopiero jakieś dwie godzinki temu skapnęłam się, o co chodzi. JOGURTY, twarogi. Cóż, dzień z rybami i zwykłym chlebem (ponoć nawet podczas diety należy od czasu do czasu coś takiego zjeść, tzn. biały chleb/zwykły makaron, oczywiście w umiarkowanych ilościach, tak samo jak ziemniaki) odhaczam, jutro wracam do jogurtów, otrębów itd. Bardzo już się przyzwyczaiłam do takiego jedzenia. Zastanawiam się nad powtórzeniem diety chałwowej, może znów w niedzielę? Przekroczę 700kcal, no ale taka dieta. A miło byłoby znów przez jeden dzień bezkarnie jeść coś słodkiego. Waga ostatnio spada w ślimaczym tempie i zastanawiam się, czy to już ten moment odchudzania, gdy jest najtrudniej zrzucić więcej. Na pewno wiecie, o co mi chodzi. Ale nie zamierzam się poddawać, może jutro waga pokaże mniej. Jutro spotykam się z najlepszą przyjaciółką w Coffee Heaven (tak dla odmiany:D), znów muszę obliczyć bilans, mając na uwadze te 120kcal z latte. Ale jak patrzę na wartości odżywcze ich produktów, ten jest chyba najmniej kaloryczny poza sokiem z pomarańczy, espresso itd. Taki jeden muffin ma ok. 500kcal! Masakra, nie wiem, jak ja mogłam kiedyś się nimi opychać. Jak najdzie mnie ochota na babeczki, to zrobię sobie sama, jakieś pełnoziarniste i dietetyczne, a co.

Jeszcze jedno słowo, tak nawiązując do wegetarianizmu. Dziewczyny, wejdźcie na tę stronę i obejrzyjcie ten filmik. Bezduszne, nieludzkie i straszne. Można podpisać petycję.
Całuję:*


poniedziałek, 19 listopada 2012

19 listopada - Ask For Answers

waga rano: wahało się między 53,9/54kg, więc III cel osiągnięty

Bilans
śniadanie:
5:45 - 240kcal (Crumble z owocami wg tego przepisu (225kcal, bo bez nektarynki z przepisu i nie zjadłam całej porcji) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 110kcal (jogurt naturalny Danone)

14:45 - 120kcal (mała latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)

obiadokolacja:
17:30 - 210kcal (ciacho z opiekacza - łyżka chudego twarogu (30kcal), 3 łyżki otrębów owsianych (75kcal), jajko (85kcal), łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal))

razem: 680kcal

W Coffee Heaven dużo pokus. Zwłaszcza że z punktów z karty starczyłoby mi nie tylko na muffina, ale już też na mój ukochany czekoladowy sernik. Czemu oni muszą dawać tuż obok kasy te wszystkie piękne ciacha? Ale moje małe kłamstwo co do restrykcyjnej diety po szpitalu działa i jest dodatkową motywacją. Nikt mnie nie namawia, więc odmówić sobie też łatwiej. Choć głupio mi tak kłamać przyjaciołom. Spotkanie z moim męskim BFFem naładowało mi akumulatory. Poza tym dziś jest trzecia rocznica pierwszego koncertu mojego ulubionego zespołu, na którym byłam i jakoś tak ogólnie wesoło mi. Słucham ich od prawie sześciu lat i choć ostatnio nagrywają komerchę, wciąż ich kocham. Mowa o Placebo:D Dlatego piosenka z tytułu dziś ich. Patrzę sobie na ostatnie bilanse i zauważyłam, że zwykle wychodzi coś w granicach 670kcal. Mogę więc chyba nazwać moją dietę dietą 700kcal? Niech tak będzie, przy takich ilościach zupełnie się najadam. Dziś było dużo owoców, więc jutro zjem więcej warzyw i może coś rybnego. Ryby jestem w stanie znieść, nie wywołują takich wyrzutów sumienia jak inne mięso. To się chyba nazywa semiwegetarianizm? Marzy mi się przejście na weganizm, ale to raczej dopiero, gdy już zamieszkam sama.
Mini, tak sobie myślę, że poniżej 50kg nie chcę schodzić. To już byłoby za mało, a powtórzę, że nie chcę znów wpadać w obsesję. Ewentualnie 50kg i koniec. Póki co 53kg. Jeśli wciąż będę niezadowolona z efektów, może dodam V cel. Zobaczy się:) Lecę ćwiczyć,
trzymajcie się chudo, kochane:*

PS: Wiecie może, jak nazywa się modelka ze zdjęcia pod ostatnią notką? Ideał *.*


niedziela, 18 listopada 2012

18 listopada - In the Kingdom of the Blind the One-Eyed Are Kings

waga rano: 54,1kg

Bilans
śniadanie:
8:30 - 240kcal (pieczona owsianka (ok. 20 minut w piekarniku) - 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), 1/4 szklanki mleka sojowego (20kcal), 2 niepełne łyżki twarogu sernikowego (50kcal),
pół łyżeczki miodu (20kcal), odrobina cynamonu i proszku do pieczenia (5 kcal), pół łyżki suszonych żurawin (20kcal), pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
12:15 - 190kcal (pancake (jajko (85kcal), trzy łyżki otrębów owsianych (75kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal)) z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal)) - mmmm, po raz pierwszy dodałam trochę jogurtu naturalnego i placek wyszedł jeszcze lepszy niż zwykle, taki puszysty i delikatny.

13:40 - kawa z mlekiem sojowym (15kcal)

obiad:
15:25 - 100kcal (połowa miski z sałatką mojej mamy (70kcal - kawałki pomidora, sałaty pekińskiej i sera feta + oliwa), do tego łyżka tuńczyka w sosie własnym (30kcal))
na kolację planuję:
17:35 - 115kcal (4 łyżki jogurtu naturalnego greckiego (92kcal) + trochę większa łyżeczka konfitury jagodowej (23kcal)

razem: 660kcal

Po śniadaniu wybrałam się na długi spacer. Niezupełnie po to, by pooddychć świeżym powietrzem itd., przede wszystkim nie miałam fajek. Przeszłam autentycznie, bez koloryzowania, pół dzielnicy, żeby znaleźć o tej porze otwarty sklep z papierosami, w którym by mi sprzedali (w weekendy zazwyczaj się nie maluję, więc wyglądam na 15 lat). A po drodze do domu zaszłam sobie nad jeziorko niedaleko mojego osiedla. Cieszę się, bo jakąś malutką część kalorii ze śniadania chyba spaliłam. W każdym razie jutro pewnie osiągnę swój III cel i już postanowiłam, że przy 54kg nie chcę zostać. Mam więc IV cel - 53kg. Moja twarz wciąż jest masakrycznie pucołowata, a uda, choć przynajmniej już się nie stykają, są strasznie tłuste. Dziś więcej ćwiczeń. Wiem, że nie powinnam, ale wybieram same lekkie, w sensie jakieś brzuszki, hula-hop + różne ćwiczenia na pośladki i uda. Mama powiedziała, że mogę się odchudzać, dopóki nie przekroczę granicy niedowagi. Hm, tak troszeczkę już ją przekroczyłam:D Ale to jest ogarnięta niedowaga, nie zamierzam się przecież głodzić. Mama się o tym nie dowie, przynajmniej do 30 listopada, bo wtedy idzie do mojej psychoterapeutki. Oczywiście psychoterapeutka nie może mówić wprost, co mówiłam ja, ale jakieś tam informacje ojczymowi i mamie przekazuje, bo wiedzą o syndromie. Choć to powiedział im też psychiatra. Whatever, ja z psychoterapii nie chcę rezygnować, bo dużo mi daje. Powiem Wam, że to naprawdę straszne wracać do wszystkich traum, odgrzebywać wspomnienia, o których tak szczegółowo nie mówiłam absolutnie nikomu. Na każdym spotkaniu ryczę, ale to przynosi ulgę. A pani wysuwa wnioski, które naprawdę zaskakują, tzn. ja sama nigdy nie patrzyłam na niektóre z tych rzeczy w ten sposób, a to prawda. Rozmawiamy głównie o rozwodzie moich rodziców i pierwszym ojczymie, który okazał się chujem, bo wykorzystał moją mamę dla pieniędzy. Na krótko po tym, jak moja mama się z nim rozstała, miałam wtedy 12 lat, po raz pierwszy zaczęłam się odchudzać. To wszystko jest ze sobą powiązane, dopiero teraz widzę to tak wyraźnie. Na ostatnim spotkaniu czytałam o przebiegu anoreksji bulimicznej. To straszne jak wiele z moich zachowań pasuje. Ale ja mam syndrom, nie prawdziwą anoreksję bulimiczną i nie zamierzam w nią wpadać.

Dziś spojrzałam na tekst piosenki z tytułu notki w zupełnie inny sposób. Dzięki spotkaniom z psychoterapeutką widzę mój 'chaos in motion'. I widzę, że
'time has imprisoned us
in the order of our years
in the discipline of our ways' - ten cytat odnosi się chyba do większości z nas tutaj.

Chyba głównie przez te wszystkie złe momenty w moim życiu zaczęłam traktować odchudzanie jak drogę do kontrolowania siebie i życia. Trudno, jedni odchudzają się dla figury, ja mogę odchudzać się dla figury i poczucia siły. Przystopuję, gdy będę zupełnie zadowolona. Teraz po raz pierwszy od dawna czuję się naprawdę szczęśliwa. W końcu mam kochającego ojczyma, pełną rodzinę, powoli odchodzę od myśli, że mój tata bardziej kocha moją siostrę niż mnie. Jest dobrze:) A odchudzanie jest mi po prostu potrzebne. Już teraz czuję się lepiej sama ze sobą. Nie całkowicie, ale lepiej. I bardzo się cieszę, że mam Was, motylki:* Bez Waszego wsparcia w życiu nie dałabym rady.
Dziękuję:*


sobota, 17 listopada 2012

17 listopada - Barrel Of A Gun

waga rano: 54,5kg

Bilans
śniadanie:
7:00 - 245kcal (dietetyczne ciasto z opiekacza wg tego przepisu (ja zrobiłam bez słodzidła i wiórek kokosowych) - łyżka twarogu sernikowego (30kcal), trzy łyżki otrębów owsianych (75kcal), jedno jajko (85kcal), na opieczonym już cieście łyżeczka powideł śliwkowych (40kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
10:30 - 245kcal (francuski naleśnik z konfiturą truskawkową i białym serem w Rue de Paris. Zakładam, że tyle mniej więcej tych kalorii miał)

13:30 - 90kcal (latte Lavazzy z ekspresu)

obiad:
15:00 - 80kcal (niecałe pół porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "Z przyprawą włoską")
kolacja:
17:20 - 35kcal (1 Wasa (20kcal) z odrobiną serka czosnkowego Piątnicy (15kcal))

Razem: 695kcal

W Rue de Paris miałam zagwozdkę, czy wybrać naleśnika, czy croissanta. Wolę croissanty, ale uznałam, że naleśnik to bardziej urozmaicony posiłek, bo z białkiem w serze i fruktozą w konfiturze. Ale i tak żałuję, że dałam się tam zaciągnąć. Ojczym chciał, żebym 'w końcu zjadła coś normalnego' i po drodze od fryzjera mnie tam zawiózł. Wie, że uwielbiam Rue de Paris. Niby nic specjalnego, ale klimat naprawdę fajny, a croissanty w ogóle moje ulubione. W każdym razie przez to razem ze śniadaniem wychodziło już 490kcal i musiałam się spiąć z obmyśleniem obiadu i kolacji. Zła jestem na siebie strasznie za tą latte. Przynajmniej dziś było więcej ćwiczeń, do tego spacer z przyjaciółką i różne takie. Waga rano średnia, tzn. prawie w ogóle nie spadła od wczoraj. Oby jutro było lepiej.
Całuję:*


piątek, 16 listopada 2012

16 listopada - Angels

waga rano: 54,7kg

Bilans
śniadanie:
6:00 - 175kcal (mały otrębowy pancake (95kcal), na nim pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) wymieszanego z łyżeczką konfitury wiśniowej (30kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 150kcal (Activia, 195ml, ta z truskawkami i poziomkami)

11:20 - kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku (25kcal)

obiad:
15:30 - 110kcal (gotowane brokuły (50kcal) + 25g topionego serka śmietankowego firmy Hochland (60kcal)
kolacja:
17:45 - 205kcal (pieczona owsianka (ok. 15 minut w piekarniku) -2 łyżki płatków owsianych błyskawicznych (75kcal), 1/4 szklanki mleka sojowego (20kcal), 2 niepełne łyżki sera ricotta (50kcal),
pół łyżeczki miodu (20kcal), odrobina cynamonu i proszku do pieczenia (5 kcal), pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal))

Razem: 665kcal

Ale się musiałam naliczyć z tą pieczoną owsianką, żeby nie wyszło zbyt kalorycznie. I tak jest sporo, ale well, wyszła przepyszna i na pewno zrobię ją sobie niedługo na śniadanie:D Może jutro? Ojczyma niepokoi moje odchudzanie i teraz cały czas próbuje mnie czymś skusić. Dziś zrobił wegetariańskie spaghetti, ale spokojnie usiadłam przy stole i jak oni jedli, ja piłam wodę i aż uśmiechałam się z dumy. Potem deser - kajmakowe babeczki. Kurde, ja kocham kajmak nad życie. Ale oddałam swoją babeczkę siostrze. HA! Mama obiecała, że niedługo kupi wagę kuchenną i wtedy będzie dużo łatwiej, bo tak to ciągle muszę zawyżać, sprawdzać kalorie po kilka razy. Strasznie to upierdliwe. Dziś mam jakiś taki dobry humor. Był długi spacer, będą jeszcze ćwiczenia. Jutro szykuje się parę prób, ale wytrzymam, muszę:)
Wy też się trzymajcie, kochane!:*




czwartek, 15 listopada 2012

15 listopada - Lights

waga rano: 55,2kg

Bilans
śniadanie:
5:30 - 215kcal (jajko na twardo (100kcal), pół kromki ciemnego chleba ze śliwką (60kcal), na niej serek czosnkowy Piątnicy (40kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 170kcal (Danio z czekoladą)
obiad:
14:00 - 160kcal (otrębowy pancake (95kcal, bo użyłam o połowę mniej każdego składnika niż zwykle), na nim pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) wymieszanego z łyżeczką konfitury wiśniowej (30kcal))
kolacja:
17:40 - 130kcal (pół porcjo warzyw na patelnię firmy Hortex "Z grillowanym bakłażanem")

Razem: 675kcal

Dziś kompletnie nie mam siły myśleć. Napiszę tylko, że ulżyło mi na widok wagi rano. Po takim napadzie spodziewałam się dużo wyższej. Okres w końcu się skończył i już jest lepiej, nie ciągnie mnie tak do jedzenia. Nie ma jeszcze nawet dwudziestej, ale poćwiczę trochę i idę spać, bo padam na twarz.

I dziękuję Wam, kochane, za ciepłe słowa:* Od razu poczułam się lepiej, wyrzuty sumienia zmalały:) Całuję:*


środa, 14 listopada 2012

14 listopada - Hate

Bilans
śniadanie:
7:00 - 200kcal (Danio Stracatella Intenso (185kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
10:50 - 150kcal (Activia, 195ml, ta z truskawkami i kiwi)

11:15 - 20kcal (kawa z mlekiem ze szkolnego sklepiku)
15:25 - 155kcal (średnie latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)
obiad:
17:30 - 155 kcal (pół porcji warzyw na patelnię firmy Hortex "Z włoską przyprawą" (95kcal) i 1 Wasa (20kcal) z dwiema łyżeczkami serka wiejskiego i plasterkiem pomidora (40kcal)

Razem: 680kcal

Kochane, wczoraj nie napisałam, bo było mi cholernie wstyd. Wróciłam  z poradni antynikotynowej, gdzie pani powiedziała, że nie mogę przekładać odchudzania nad rzucanie palenia. Pomyślałam, że okej (bilans wynosił 685kcal), zjem wobec tego jedną kosteczkę Milki karmelowej. Ogólnie miałam wczoraj bardzo zły humor, fajki szybko mi się skończyły i ta kosteczka podziałała jak jakiś młot. W 20 minut wpierdzieliłam tyle, co chyba przez ostatnie parę dni łącznie zjadłam. Popłakałam się już w trakcie, nie wiem, jakim cudem się zatrzymałam. Irracjonalne szczęście, poczucie słodkiego zapomnienia trwało może pięć minut, potem czułam już tylko ogromną nienawiść do siebie. Dziś się nie ważyłam, choć powinnam była się ukarać. A waga skoczyła na pewno. Nie mam co usprawiedliwiać się okresem. Jestem psychiczna. Wczorajczy dzień był straszny i NIE MOGĘ za nic pozwolić, by taki napad się powtórzył. Płakałam, dopóki nie dorwałam się po jakiejś godzinie do papierosa (nie pamiętam nawet, skąd go wytrzasnęłam) i dopiero wtedy się uspokoiłam, ale nawet teraz czuję obrzydzenie do siebie na myśl, co wczoraj zepsułam. Wstydzę się nie tylko tego ohydnego napadu, słabości, utraty kontroli, ale też sposobu, w jaki to przebiegło. Konwulsyjnie, rozpaczliwie, jakbym miała jeść ostatni raz. Tak, żeby zdążyć przed wyrzutami sumienia. To nie było normalne. Zjadłam potworne ilości, a przecież to było tylko około 20 minut! Do końca dnia brzuch mnie bolał tak, że nie byłam w stanie normalnie chodzić. Boję się strasznie, ile mogłam przez to przytyć. Jutro już obowiązkowo ważenie. Nie mogę sobie popuszczać. Z dzisiejszego bilansu jestem zadowolona, poćwiczę jeszcze. Od tej pory ŻADNYCH napadów. Żeby tak spieprzyć dzień po osiągnięciu II celu... A nawet nie byłam głodna. Żałosne.


poniedziałek, 12 listopada 2012

12 listopada - Not In Love

waga rano:
54,8, czyli II cel osiągnięty. (12/11/12)

Bilans
śniadanie:
5:30 - 240kcal (1 muffin (120kcal, pisałam o nich dokładnie w poprzedniej notce), serek wiejski (100kcal) + kawa z mlekiem (20kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 170kcal (Danio z czekoladą)
obiad:
15:35 - 210kcal (Dwa smażone kotlety sojowe (150kcal) + trochę ryżu i surówki (60kcal)
Kolacja:
17:35 0 110kcal (60g twarogu półtłustego (80kcal) zmiksowane z łyżeczką konfitury wiśniowej (30kcal))

Razem: 730kcal

Kurde, mogłam zjeść tylko jeden kotlet sojowy, ale to moje ulubione danie i w zasadzie ciężej mi oprzeć się właśnie nim niż jakiejś czekoladzie.

Schudłam 2,4kg w tydzień. Z jednej strony jestem bardzo zadowolona z wagi, a z drugiej to trochę za szybko, niezdrowo. Boję się, że przy tym tempie niedługo odezwie się mój bulimiczny syndrom (łihihi, czy raczej bulimiczna część syndromu anoreksji bulimicznej) i że będzie napad żarcia. Tak to zwykle u mnie działało, stąd te skoki wagi, bo ja nigdy nie zwracam. Próbowałam parę razy, w różnych okresach mojego życia, właśnie po napadach, ale zwyczajnie nie potrafię, choćbym i pół godziny wisiała nad kiblem. Kiedyś nawet w przypływie desperacji wypiłam wodę z solą i nic, tylko do końca dnia było mi obrzydliwie niedobrze. Zmądrzałam (chyba) i obiecałam sobie, że nigdy więcej nawet nie będę próbować wymiotów. Zbliżam się do ostatecznego celu i nie bardzo wiem, co robić. Teraz oczywiście kusi mnie 52kg, ale co dalej? Nie chcę znowu wpadać w obsesję, ale utrzymanie wagi wydaje mi się nierealne. Jeśli będę jadła tak jak teraz, schudnę jeszcze bardziej. Moja figura chyba wygląda już lepiej, widać żebra, nogi trochę schudły, ale twarz dalej wydaje mi się strasznie pucołowata. Poza tym naprawdę dobrze mi się teraz odchudza. Dobra, zobaczy się, jak zejdę do 54kg.

Olciuk, to ja jestem jakaś mocno chyba, bo mnie ten chałwowy dzień nie zasłodził:D Co prawda moja ochota na słodycze jest o wiele mniejsza, bo dziś nie myślałam o wpierniczeniu połowy czekolady, pomyślałam tylko przez chwilkę, że może zjem sobie jedną kostkę, ale że w zasadzie obejdzie się bez niej:)

Trzymajcie się chudo, kochane:)


niedziela, 11 listopada 2012

11 listopada - Hey Hey, My My

waga rano:
55,2kg


Bilans (dieta chałwowa)
9:30 małe jabłko (50kcal)
12: 30 - 257kcal (50g waniliowej chałwy firmy Hand-made Halvas Veria)
15:15 - 257kcal (jak wyżej. zjadłam 15min wcześniej, niż powinnam, żeby kolejną porcję też zjeść wcześniej, żeby nie chciałam złamać zasady niejedzenia po 18:00)
17:55 - 257kcal (j.w.)

razem: 821kcal

Ale nie jestem zła, bo wszystko zgodnie z dietą.

Oglądałyście może "Requiem dla snu"? Tam jest ta scena, gdzie Sara leży w łóżku i nie może zasnąć, bo myśli o jedzeniu, nawet WIDZI jedzenie. Wczoraj tak miałam. Chciałam być dziś wyspana, więc położyłam się do łóżka bardzo wcześnie. W sumie nawet byłam zmęczona. Ale zaraz zaczęłam myśleć o jedzeniu i jak już zaczęłam, to przypomniały mi się wszystkie rzeczy, które lubię najbardziej i wyobrażałam sobie siebie, jak je jem. Jakaś masakra. Byłam już na skraju wytrzymania (czekolady dalej leżą w szafce), ale chciałam za wszelką ceną wytrzymać. Weszłam na bloga, przeczytałam Wasze komentarze pod porzednią notką i od razu zrobiło mi się lepiej. Wypaliłam cztery szlugi, wypiłam melisę i w końcu jakoś zasnęłam. Dobrze, że wytrwałam, bo inaczej waga na pewno poleciałaby w górę, a tak jest 55,2kg! I to po takim raczej tłustym dniu, więc ulżyło mi. A mój moja nocna dzika ochota na jedzenie wyjaśniła się po południu - dostałam okresu. Jak ja tego nienawidzę.

Dieta chałwowa przeszła bez problemów, ale jeśli kiedykolwiek jeszcze ją powtórzę, to też tylko przez jeden dzień, bo chcę jeść jak najbardziej urozmaicone posiłki, a 150g chałwy na dzień tego nie załatwia.

Dziś zrobiłam muffiny według tego przepisu. Musiałam zmodyfikować trochę składniki. Nie miałam mąki pełnoziarnistej, więc użyłam ekologicznej razowej mąki orkiszowej. Poza tym jedyny gęsty jogurt naturalny, jaki znalazłam, był light, a z kolei mozarelli light akurat nie posiadam, więc użyłam wędzonej z mleka bawolego. I oczywiście nie dodałam żadnej szynki. Jak myślicie, ile jedna taka muffinka może mieć kalorii? Chcę zjeść jedną jutro na śniadanie. Mamie, ojczymowi i siostrze smakują. Też miałam ochotę zjeść jedną, ale pomyślałam sobie, że jeszcze tylko godzinka do kolejnej porcji chałwy, więc wytrzymam. W ogóle dziwię się, że na razie nie było większych wpadek. Bardzo motywujecie mnie Wy, kochane. Dzięki temu powstrzymałam się wczoraj, bo pomyślałam, że okej, zjem, tylko co później tu napiszę?
Całuję:**


sobota, 10 listopada 2012

10 listopada - There Is A Light That Never Goes Out

waga rano:
55,8kg


Bilans
10:30 - 20kcal (kawa z mlekiem)
śniadanie:
12:00 - 265kcal (1 croissant z Almy (225kcal), na nim 1 łyżeczkamiodu lipowego (40kcal))
drugie śniadanie:
13:00 - 250kcal ;/ (trochę mniej niż pół rogala marcińskiego (230g) ojczym kupił i mówił, że trzeba zjeść, bo jutro święto. Czemu uległam? ;/)
14:55 - 140kcal (1 bułeczka twarogowa według tego przepisu z odrobiną serka czosnkowego Piątnicy)
kolacja:
17:55 - 140kcal (to samo, co wyżej)

razem:  815kcal ;//

I cel osiągnięty! Nie złamałam się na imprezie! Nieskromnie puchnę z dumy:D Wypiłam łącznie ok. 2l wody, mówiłam, że ze względu na chorobę mam ścisłą dietę i takie tam. Momentami miałam ochotę jeść, bo było mnóstwo zajebistego żarcia, normalnie myślałam, że rzucę się na chipsy, alpejskie mleczko lub pieguski, ale nie dałam się!:) Ale z dzisiejszej imprezy chyba muszę zrezygnować. Nie chodzi o samo unikanie jedzenia i procentów, bo postanowiłam, że nie będę rezygnować z imprez/spotkań przez wzgląd na odchudzanie. Wczoraj udowodniłam, że umiem sobie poradzić. Ale akurat ten melanż ma być bardzo daleko od mojej dzielnicy, musiałabym nocować i wrócić do domu o nie wiadomo której, a muszę się uczyć.

Dziś strasznie schrzaniłam i czuję się jak spasiona świnia. Aż boję się jutrzejszego ważenia. Mam co prawda zamiar dziś jeszcze poćwiczyć i byłam na dość długim spacerze z kolegą (niestety nie z K.), no ale. Motywuje mnie za to bardzo "Jedz mniej, waż mniej", serio. W końcu to takie logiczne i proste. Jedzmy więc mniej, po prostu, a nasz cel będzie coraz bliżej. I kochane moje, dziękuję bardzo za niesamowicie motywujące słowa. Jutro dieta chałwowa:)
Ściskam mocno:*


piątek, 9 listopada 2012

9 listopada - How Beautiful You Are

waga rano: niestety nie wiem, bo zaspałam i musiałam od razu szybko robić śniadanie.

Bilans
śniadanie:
7:00 - 258kcal (3/4 szklanki mleka 1,5% (71kcal), 4 łyżeczki płatków owsianych (148kcal), jedna łyżeczka miodu (39kcal)) Ha, nie zjadłam wszystkiego, ale nie chce mi się liczyć, ile kalorii mniej wyszło, więc niech zostanie 258.
drugie śniadanie:
9:45 - 170kcal (Danio z czekoladą)
lancz:
12:45 - 238kcal (sałatka warzywna z jajkiem firmy Lisner)

16:30 - 120kcal (mała latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)

Razem: 786kcal ;/

I tak jestem z siebie dumna, bo miałam dziś mnóstwo pokus. Przede wszystkim w szkole myślałam o czekoladach, jakie czekały na mnie w domu i normalnie się śliniłam. Już prawie decydowałam się poddać i zjeść jeden pasek karmelowej, ale w drodze do domu zabroniłam sobie tego, wypiłam tylko czerwoną herbatę i pojechałam spotkać się ze znajomymi. Usiedliśmy sobie w Coffee Heaven, przedtem sprawdziłam  na ich stronie, ile kalorii ma latte i doszłam do wniosku, że mogę sobie pozwolić na taki mały grzech. Na miejscu miałam ogromną ochotę na ich sernik czekoladowy, caramel brownie lub przynajmniej muffina, ale jakoś wytrzymałam i jestem naprawdę z siebie zadowolona. Teraz, jak o tym myślę, wiem już, że chwilowa przyjemność na nic by się nie zdała, a i tak pozwoliłam sobie dziś na sporo. Za godzinę czeka mnie najcięższa próba, czyli ta impreza u przyjaciółki. Perfcet, zrobię tak, jak piszesz, będę piła wodę, na jedzenie postaram się nawet nie spojrzeć. Poza tym biorę dużo fajek. Jakoś to będzie, obym dała radę. Jutro może być gorzej, bo jest o wiele większa impreza, choć nie jestem pewna, czy iść, bo w przyszłym tygodniu mam dwa bardzo ważne sprawdziany i powinnam się uczyć.

Zastanawiam się nad dietą chałwową, o której ostatnio pisałaś u siebie, BeautifulThinner. Weekend byłby idealną okazją, bo łatwo pilnować godzin kolejnych porcji i w ogóle. Może w niedzielę zrobię jednodniową próbę, bo fajnie będzie bezkarnie jeść coś, co bardzo lubię i może jeszcze schudnąć. I sporo osób pisze, że po niej przez zasłodzenie mija ochota na słodycze, więc super. A co do ćwiczeń, skoro też uważacie, że takie nie powinny mi zaszkodzić, nie zamierzam rezygnować:)


Trzymajcie się!:*

czwartek, 8 listopada 2012

8 listopada - Black Hearted Love

waga rano: 56,4kg

Bilans
śniadanie:
6:20 - 219kcal (jajko na twardo (100kcal), pół kromki ciemnego chleba ze śliwką (59kcal), a na niej serek Tartare (40kcal) i kawa z mlekiem (20kcal))
drugie śniadanie:
9:45 - 115kcal (jogurt naturalny Zott)
obiad:
14:15 - 265kcal (pancake (190kcal), a na nim trzy łyżeczki konfitury wiśniowej (75kcal))
kolacja:
17:30 - 70kcal (1 Wasa (20kcal) z serkiem Tartare i jednym plastrem pomidora (50kcal))

Razem: 669kcal

Uff, myślałam, że wyjdzie więcej. Wczoraj było jakieś 5minut hula-hop, 20 brzuszków i seria ćwiczeń na pośladki. I dziś też będzie, wątpię, by tak lekkie ćwiczenia mogły mi zaszkodzić.
Hm, Perfect, mnie szczerze mówiąc to codzienne ważenie bardzo motywuje. Nawet czuję się źle, jak nie mogę się rano zważyć. Tylko tak mogę kontrolować, czy nie przytyłam przez ostatni dzień i ogólnie dużo lepiej się czuję, gdy codziennie widzę, że są jakieś, nawet jeśli nieznaczne, efekty. Tak już mam:)

"Black Hearted Love", czyli piosenka PJ Harvey, która niesamowicie thinspirowała mnie podczas odchudzania jakieś dwa lata temu i znowu łapię na nią fazę. Bo chyba nie wspominałam o tym, że do tytułu każdego rozdziału daję tytuł piosenki, której dużo słucham danego dnia i która ogólnie mnie motywuje:)

Dziś krótko, mam dużo nauki i muszę jeszcze poćwiczyć, ale jestem naprawdę dobrej myśli i czuję, że się uda. Oby jutro było już równo 56kg, to osiągnęłabym swój I cel:)

Trzymajcie się, motylki:*


One more thing:
Mama i ojczym są wredni. Dziś znów byłam u psychoterapeutki. Ona jest magiczna, mówię jej praktycznie wszystko, choć wcale nie naciska, czasami tylko lekko mnie podpuszcza. Chyba. W każdym razie zgodziła się z opinią psychiatry, że mam syndrom anoreksji, ale dodała też, że podejrzewa u mnie bulimię. Chodzi o te skoki wagi, że raz odchudzam się drastycznie, a po iluś miesiącach wpierniczam i gwałtownie tyję. Powiedziałam jej, że przecież nigdy nie prowokowałam wymiotów, a ona mówi, że wcale nie trzeba się do tego zmuszać, żeby być bulimikiem. No pięknie. I chyba wspomniała coś mojej mamie i ojczymowi, bo jak tylko odwieźli mnie do domu, poszli do sklepu i kupili CZTERY CZEKOLADY, KTÓRE UWIELBIAM -.- cztery Milki konkretnie, dwie karmelowe, dwie truskawkowe. Kurwa. Nie zamierzam ich jeść, ale myślałam, że padnę, jak otworzyłam szafkę, a tam taki atak normalnie. I zaraz zaczęły się myśli, że nic mi się nie stanie od dwóch kostek, no przecież, ale zaraz się opamiętałam. Nie ma opcji. Aż mam ochotę ryknąć CHCECIE WOJNY, TO JĄ MACIE. Paradoksalnie zmotywowało mnie to jeszcze bardziej. Nie mam zamiaru przestać po kilku miesiącach. Tym razem chcę utrzymać wagę. 

środa, 7 listopada 2012

7 listopada - Nude

waga rano: 56,8
czemu ta waga tak wolno spada? chrzanię zakaz wysiłku, dziś porobię jakieś lekkie ćwiczenia, nie ma innego wyjścia. Zastanawiam się, na ile to wina leczenia, a na ile dawnych głodówek, że mój metabolizm jest tak spowolniony.

Bilans
śniadanie:
7:30 - 260kcal (pancake (190kcal), a na nim dwie łyżeczki konfitury wiśniowej (50kcal) i kawa z mlekiem (20kcal)) Nie jestem pewna co do kalorii pancake'a, bo ja robię takie z wysokobłonnikowych otrębów owsianych i dwóch jajek, a kalorie sprawdzałam dla zwykłych.
drugie śniadanie:
13:40 - 110kcal (jogurt naturalny DANONE)
obiad:
15:50 - 125kcal (pół porcji warzyw na patelnię firmy Hortex, wybrałam te z grillowanym bakłażanem)
kolacja:
17:30 - 120kcal (1 Wasa (20kcal) z pasztetem sojowym, dwoma małymi plastrami pomidora i łososiem wędzonym (100kcal?))

Razem: 615kcal

Jak ja mam rzucić palenie, gdy się odchudzam? Gdy tylko próbuję nie jarać przez dłużej niż 1,5h, pojawia się ochota na jedzenie. Najlepiej słodkie. Chyba na razie trochę odpuszczę sobie ograniczanie. Boję się piątku. Moja przyjaciółka robi imprezę, a znając jej imprezy, będzie masa jedzenia. Zaczyna się po dwudziestej mniej więcej, więc nie będę mogła już jeść. Przynajmniej mam świetną wymówkę - powiem, że względu na leczenie mogę przytyć, więc jestem na specjalnej diecie. I to w zasadzie prawda. Co nie zmienia faktu, że czeka mnie bardzo ciężka próba, bo pić też nie zamierzam. Od paru dni w lodówce czekają na mnie dwa piwa, ale po co tak po prostu dodawać tyle kalorii do bilansu? Będę dzielna, a przynajmniej spróbuję:)

Perfcet, tak, podczas odchudzania ważę się codziennie i pierwszy raz słyszę, że to źle:D Dlaczego?
BeautifulThinner, no z tymi zauroczeniami to święta prawda. Przez większość czasu mam dobry humor i nie chce mi się jeść:D
I w ogóle dziękuję za komentarze, bardzo dodają mi otuchy:* Trzymajcie się, kochane:*


wtorek, 6 listopada 2012

6 listopada - This Must Be The Place

Witam:) Perfect, BeuatifulThinner - dziękuję za ciepłe słowa. Co do choroby, to w zasadzie gdy jest leczona, funkcjonuje się zupełnie normalnie, więc poza groźbą przytycia nic gorszego mnie nie spotka.
Perfect, niestety też nie odkryłam jeszcze złotego środka. Tak to chyba jest z tym syndromem, wpada się z jednej skrajności w drugą. W anoreksję absolutnie nie chcę wpadać. Schudnę do w miarę ogarniętej niedowagi - tak funkcjonowałam praktycznie całe gimnazjum i generalnie było w porządku, byle tylko docelową wagę utrzymać, bo z tym już gorzej.
 


Bilans
śniadanie:
6:00 - 160kcal (jajko na twardo (100kcal), kawa z mlekiem (20kcal), 1 Wasa z serkiem tartarem (40kcal))
drugie śniadanie:
9:15 - 110kcal (jogurt naturalny DANONE)
obiadokolacja:
arghh. 17:55 - 400kcal (croissant z nadzieniem malinowym)

Okej, croissanty to moja wielka słabość. Nie wiem, ile kalorii dokładnie miał ten, którego zjadłam, lepiej zawyżyć. Ale jestem pewna, że powyżej 300kcal wychodzi spokojnie, więc złamałam jedną z moich zasad.

Razem: 670kcal

Byłam dziś strasznie zabiegana, stąd takie dziwne pory. Nie zważyłam się rano, bo łazienkę mi zajęli, a miałam mało czasu, więc zaczęłam od śniadania. Jutro na pewno zacznę od wagi.
Co najlepsze - w ogóle nie chce mi się teraz jeść. Nawet pojawiła się pewna dodatkowa motywacja, K.Chyba się zauroczyłam, więc gdy w końcu będę się dobrze czuć w swoim ciele, atrakcyjniej, może odważę się przenieść naszą relację na wyższy poziom, bo póki co kolegujemy się tylko.

Z dzisiejszego bilansu jestem zupełnie zadowolona, jest dobrze. Wczoraj było trochę gorzej, bo znów po 18:00 wpierniczyłam trochę płatków jogurtowych, ale przedtem bilans był w porządku, bo poniżej 1000kcal. Za to dwa dni temu po 18:00 nie zjadłam już nic do końca dnia, tak jak pisałam, ha. Ale boję się jutrzejszego ważenia trochę.

Trzymajcie się chudo:)


niedziela, 4 listopada 2012

4 listopada - Bittersweet Symphony

                                          "I can change
                               I can change, I can change"


Witam cieplutko:) Blog, który ma mi pomóc w odchudzaniu, zakładam nie pierwszy raz, ale o tym później.

Waga rano: 57,2kg

Bilans
śniadanie:
9:30 - 200kcal (kromka chleba ze śliwką (117kcal),  na niej trochę serka turka i łososia wędzonego (83kcal))

obiad
14:15 - 100kcal (pół miski barszczu ukraińskiego)

A potem obżartswo. Bez powodu, przez zwykłe łakomstwo, wpierniczyłam małą miseczkę chałwowych lodów, kanapkę (taką jak na śniadanie), trochę pistacji i z pół paczki płatków jogurtowych Fitness. Głupia jestem. Aż czuję, jak mój w miarę skurczony żołądek znów rośnie.Nie zjem nic do końca dnia.

Zaczyna robić się z jednej strony lepiej, a z drugiej trudniej. Mówiąc krótko, mam stwierdzony syndrom anoreksji. Syndrom, nie samą anoreksję i to wiele tłumaczy, bo moje życie mogę podzielić na "chude" (niedowaga) i "grube" (normalna waga) okresy. W te wakacje przytyłam 8kg i doszłam do magicznych 58/59kg. Masakra. Ale przez krótki czas czułam się wolna od tego całego wariactwa związanego z obsesyjnym odchudzaniem i to przyniosło mi ulgę. Z tym, że od jakiegoś czasu źle się ze sobą czułam i tylko czekałam na jakikolwiek bodziec, żeby znów wejść w odchudzanie. I pojawił się! Parę dni temu, w szpitalu. Bo okazuje się, że mam dość ciężką chorobą związaną z nadczynnością tarczycy, więc teraz, gdy już się leczę, endokrynolog uprzedził mnie, że mogę przytyć nawet, jeśli będę jadła tyle co wcześniej. Poza tym zaczęłam chodzić do poradni antynikotynowej i tam potwierdziło się to, co słyszałam - mogę bardzo przytyć. Podobno są aż cztery mechanizmy, które skłaniają ludzi rzucających palenie do jedzenia. Pierwszy - odczuwamy potrzebę robienia czegoś z rękami. Drugi - chętnie sięgamy po słodycze, bo tak jak dzięki papierosom przy nich nasz mózg wydziela dopaminę. Pozostałych nie pamiętam, ale to zrobiło swoje. Dobrym starterem był szpital, gdzie schudłam 1kg i wszystko do mnie wróciło. Chcę mieć chude nogi i wystające kości biodrowe, chcę być chuda. Bardzo się cieszę, że w końcu dostałam kopa, jakiego potrzebowałam i biorę się do roboty:)
Jest tylko jeden problem - ze względu na moją chorobę mam unikać wysiłku fizycznego przynajmniej przez kolejne pół roku. Zostałam zwolniona z WF-u i ogólnie nie powinnam za dużo ćwiczyć.
Dziś więc było póki co tylko jakieś 30min spaceru po lesie i trochę jazdy na rowerze. Schudnąć bez intensywnych ćwiczeń będzie ciężko, ale aby się udało. Oficjalnie zaczynam:)