Bilans
śniadanie:
6:15 - 170kcal (1/4 szklanki mleka sojowego (15kcal), pół opakowania serka wiejskiego light (60kcal), spora łyżka płaków owsianych (40kcal), łyżeczka konfitury jagodowej (20kcal), pół łyżeczki miodu (20kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
11:35 - 60kcal (3/4 jabłka (45kcal) i 1/2 mandarynki (15kcal))
15:15 - 120kcal (latte na mleku sojowym w Coffee Heaven)
obiadokolacja:
17:45 - około 500kcal ;/ aż nie chce mi się wypisywać tego, co zjadłam.
Razem: ok. 750kcal ;//
Nie pisałam strasznie długo, ale to jeszcze nic. Kochane, przepraszam, bo nie wchodziłam na Wasze blogi, postaram się jutro wszystkie stracone notki nadrobić.
To był zły tydzień. Zwalam po części na zbliżający się okres (zwykle łapię chcicę na jedzenie już na parę dni przed) i imprezy, ale przede wszystkim moja motywacja gdzieś sobie poszła. Nie było tak, że się obżerałam, ale jadłam normalnie, choć zdarzyły się dni (środa i sobota, w zasadzie już niedziela), gdy się nie hamowałam. W środę urządziliśmy jaranie i oczywiście złapałam ogromne gastro, zjadłam dwa kawałki pizzy, czekoladę (całą!) i w ogóle. W sobotę poszłam ze znajomymi do klubu (nie cierpię klubów, ale przyjaciółka wymogła na mnie obietnicę), przedtem był bifor, na którym się nie popisałam, a po wyjściu z klubu poszłyśmy do McDonalda i zamówiłam sobie duże frytki, a to była 2 w nocy! Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie strasznie żałuję i postanawiam poprawę, o. Nie ważę się od paru dni ze względu na te beznadziejne bilanse. Dziś zaczął mi się okres, a nie chcę się dodatkowo dołować, więc ważenie dopiero w piątek. Motywacja nie zniknęła zupełnie, po prostu uciszałam sumienie, wytrąciłam się z rytmu, ale koniec z tym. Teraz, poza lustrem, motywują mnie takie myśli: żeby rytm mnie na nowo 'przygarnął', muszę się spisać, pokazać znów, że umiem. Muszę perfekcyjnie przejść przez te dni do piątku, choć jeśli będę czuła się ociężała przez okres, przełożę ważenie na następny dzień lub w ogóle na poniedziałek. Tak czy inaczej nie chcę sobie wyrzucać zeszłego tygodnia, stało się, ale od dziś wracam do ścisłego kontrolowania tego, jak i co jem. Zdjęcia w niedzielę nie wstawię, bo dosłownie czuję, że jestem grubsza, tłusta i wielka. Powinnam się za karę zważyć, szok może byłby dodatkową motywacją, ale na samą myśl robię się smutna, a na co mi użalanie się nad sobą. Kilka idealnych dni i dopiero wtedy wracam do codziennego ważenia.
Zaczęłam chodzić na siłownię. Byłam już dwa razy, raz poszło 450kcal, drugi raz 405kcal. Teraz wybiorę się chyba dopiero w sobotę, bo jestem chora, ale naprawdę brakowało mi takich ćwiczeń. Nie katuję się, bo mi nie wolno, ale ustaliłam sobie, ze za każdym razem mam spalać co najmniej 400kcal. Tyle chyba, od jutra piszę regularnie, bo bez bloga zbyt łatwo puszczają mi hamulce.
Ściskam Was mocno i jeszcze raz przepraszam!;(
Bardzo zaciekawił Mnie Twój blog :)
OdpowiedzUsuńCiekawie czyta się Twoje notki, a ja właśnie takich osób poszukuję. Które zaciekawią Mnie swoimi notkami, z przyjemnością się takie osoby wspiera. Bilans jest ładny, nie ma co narzekać! :) Gratuluję! Dodaję do listy blogów . ;]
Super że postanowiłaś już brać się w garść od nowa. Fajnie że chodzisz na siłownię;)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się i Powodzenia!:***