waga rano: 54,1kg
Bilans
śniadanie:
8:30 - 240kcal (pieczona owsianka (ok. 20 minut w piekarniku) - 2 łyżki płatków owsianych górskich (75kcal), 1/4 szklanki mleka sojowego (20kcal), 2 niepełne łyżki twarogu sernikowego (50kcal),
pół łyżeczki miodu (20kcal), odrobina cynamonu i proszku do pieczenia (5 kcal), pół łyżki suszonych żurawin (20kcal), pół łyżeczki masła orzechowego (35kcal) + kawa z mlekiem sojowym (15kcal))
drugie śniadanie:
12:15 - 190kcal (pancake (jajko (85kcal), trzy łyżki otrębów owsianych (75kcal), łyżeczka jogurtu naturalnego (10kcal)) z łyżeczką konfitury jagodowej (20kcal)) - mmmm, po raz pierwszy dodałam trochę jogurtu naturalnego i placek wyszedł jeszcze lepszy niż zwykle, taki puszysty i delikatny.
13:40 - kawa z mlekiem sojowym (15kcal)
obiad:
15:25 - 100kcal (połowa miski z sałatką mojej mamy (70kcal - kawałki pomidora, sałaty pekińskiej i sera feta + oliwa), do tego łyżka tuńczyka w sosie własnym (30kcal))
na kolację planuję:
17:35 - 115kcal (4 łyżki jogurtu naturalnego greckiego (92kcal) + trochę większa łyżeczka konfitury jagodowej (23kcal)
razem: 660kcal
Po śniadaniu wybrałam się na długi spacer. Niezupełnie po to, by pooddychć świeżym powietrzem itd., przede wszystkim nie miałam fajek. Przeszłam autentycznie, bez koloryzowania, pół dzielnicy, żeby znaleźć o tej porze otwarty sklep z papierosami, w którym by mi sprzedali (w weekendy zazwyczaj się nie maluję, więc wyglądam na 15 lat). A po drodze do domu zaszłam sobie nad jeziorko niedaleko mojego osiedla. Cieszę się, bo jakąś malutką część kalorii ze śniadania chyba spaliłam. W każdym razie jutro pewnie osiągnę swój III cel i już postanowiłam, że przy 54kg nie chcę zostać. Mam więc IV cel - 53kg. Moja twarz wciąż jest masakrycznie pucołowata, a uda, choć przynajmniej już się nie stykają, są strasznie tłuste. Dziś więcej ćwiczeń. Wiem, że nie powinnam, ale wybieram same lekkie, w sensie jakieś brzuszki, hula-hop + różne ćwiczenia na pośladki i uda. Mama powiedziała, że mogę się odchudzać, dopóki nie przekroczę granicy niedowagi. Hm, tak troszeczkę już ją przekroczyłam:D Ale to jest ogarnięta niedowaga, nie zamierzam się przecież głodzić. Mama się o tym nie dowie, przynajmniej do 30 listopada, bo wtedy idzie do mojej psychoterapeutki. Oczywiście psychoterapeutka nie może mówić wprost, co mówiłam ja, ale jakieś tam informacje ojczymowi i mamie przekazuje, bo wiedzą o syndromie. Choć to powiedział im też psychiatra. Whatever, ja z psychoterapii nie chcę rezygnować, bo dużo mi daje. Powiem Wam, że to naprawdę straszne wracać do wszystkich traum, odgrzebywać wspomnienia, o których tak szczegółowo nie mówiłam absolutnie nikomu. Na każdym spotkaniu ryczę, ale to przynosi ulgę. A pani wysuwa wnioski, które naprawdę zaskakują, tzn. ja sama nigdy nie patrzyłam na niektóre z tych rzeczy w ten sposób, a to prawda. Rozmawiamy głównie o rozwodzie moich rodziców i pierwszym ojczymie, który okazał się chujem, bo wykorzystał moją mamę dla pieniędzy. Na krótko po tym, jak moja mama się z nim rozstała, miałam wtedy 12 lat, po raz pierwszy zaczęłam się odchudzać. To wszystko jest ze sobą powiązane, dopiero teraz widzę to tak wyraźnie. Na ostatnim spotkaniu czytałam o przebiegu anoreksji bulimicznej. To straszne jak wiele z moich zachowań pasuje. Ale ja mam syndrom, nie prawdziwą anoreksję bulimiczną i nie zamierzam w nią wpadać.
Dziś spojrzałam na
tekst piosenki z tytułu notki w zupełnie inny sposób. Dzięki spotkaniom z psychoterapeutką widzę mój 'chaos in motion'. I widzę, że
'time has imprisoned us
in the order of our years
in the discipline of our ways' - ten cytat odnosi się chyba do większości z nas tutaj.
Chyba głównie przez te wszystkie złe momenty w moim życiu zaczęłam traktować odchudzanie jak drogę do kontrolowania siebie i życia. Trudno, jedni odchudzają się dla figury, ja mogę odchudzać się dla figury
i poczucia siły. Przystopuję, gdy będę zupełnie zadowolona. Teraz po raz pierwszy od dawna czuję się naprawdę szczęśliwa. W końcu mam kochającego ojczyma, pełną rodzinę, powoli odchodzę od myśli, że mój tata bardziej kocha moją siostrę niż mnie. Jest dobrze:) A odchudzanie jest mi po prostu potrzebne. Już teraz czuję się lepiej sama ze sobą. Nie całkowicie, ale lepiej. I bardzo się cieszę, że mam Was, motylki:* Bez Waszego wsparcia w życiu nie dałabym rady.
Dziękuję:*