Po raz pierwszy byłam dziś u K. w domu. Ogólnie naprawdę dobrze było się z nim zobaczyć, ale nie pogadaliśmy jakoś poważniej, bo spóźniłam się trochę na nasze spotkanie i zaraz musieliśmy jechać, żeby spotkać się z kolegą. Jutro też się z nim widzę.
Humor dalej kiepski, jedzenie odrzuca, w przeciwieństwie do alkoholu i trawy, które konsumuję bez skrupułów i oporów. Byle wyłączyć świadomość, bo od razu myśli mnie dosłownie przygniatają. Nawet muzyki słucham teraz trochę innej, nic ambitnego, jakieś chamskie umc umc, tak żeby zagłuszyć wszystko, co mnie męczy.
Taki stan rzeczy też zresztą zaczyna mnie dobijać, niech tylko moja siostra wróci, a wyciągnę ją na długi spacer do lasu pod miastem. Potrzebuję oderwać się na moment od wszystkiego, pobyć sama, ale gdzieś daleko, w wyludnionym miejscu. Samej nie chce mi się jechać, a z siostrą często w tym lesie, o którym myślę, po prostu łazimy sobie razem, milcząc.
Nie potrafię konkretnie uzasadnić, skąd u mnie dokładnie nagle taki dół. Nie stało się nic, czego bym nie przewidywała. Można powiedzieć, że jest dość stabilnie, a jednak cały czas mam to poczucie frustracji, bezsilności, smutku, pustki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz