W O. było całkiem w porządku, choć z roku na rok coraz gorzej się tam czuję. To miejsce jest chyba za bardzo przesiąknięte wspomnieniami, czuję się tam obco, wszystko mnie przytłacza. Przez to od razu jest gorzej z jedzeniem, przytyłam 1kg, choć naprawdę starałam się trzymać swoich zasad, ale to zawsze ten stres, bo tam nie panuję nad kalorycznością posiłków. Tego typu stres prowadzi do napadów. Na szczęście nie było żadnego, tylko raz jednego wieczora zjadłam cztery kawałki ciasta babci, ale i tak tego dnia łącznie było góra 2000 kalorii razem.
Bardzo dużo rozmawiałam z tatą, tak szczerze, cieszy mnie to. Pokazałam mu nawet różne strony i artykuły dotyczące moich ED, bo chce się dowiedzieć o tym jak najwięcej. Chyba w końcu dzięki terapii zaczęłam się przy nim otwierać. Bardzo mnie to uspokaja. Bardzo kocham tatę i cieszę się, że nasz kontakt się poprawia.
Wróciłam dwa dni wcześniej, niż planowałam, żeby spotkać się z przyjaciółką, która dziś wyjeżdża i zobaczymy się teraz dopiero pod koniec sierpnia. Już z dworca zadzwoniłam też do K., że wróciłam i żeby się spotkać, tak spontanicznie. Byliśmy sporą grupą na plaży miejskiej, K. przyszedł z kumplem z naszej szkoły, którego w sumie słabo znam, ale lubię. I ten kumpel w którymś momencie ponoć spytał moją przyjaciółkę, czy ja i K. jesteśmy razem:)
W każdym razie każdy w końcu się zbierał do domu, a ja i K. jakoś tak siedzieliśmy razem do trzeciej jakoś. Na piechotę szliśmy z plaży kilka kilometrów na przystanek z nocnymi. Było naprawdę super, pogadaliśmy sobie i w ogóle. Nie było babeczek jego cioci, bo młodsza siostra wszystkie mu wyjadła. Ja nie zdążyłam zrobić ciasteczek, a więc następnym razem. Ale był ten moment, gdy szliśmy i nasze ręce się tak chyba nieprzypadkowo zetknęły. Było kilka podobnych momentów w sumie, ale tylko ten tak wyraźny. A ja... poczułam wtedy nagle jakiś dziki strach. Sięgnęłam do torby po colę, chwila minęła. Nie wiem, o co chodziło. Wydawało mi się, że już opanowałam ten lęk przed bliskością. Nie wiem, co myśleć, poza tym, że ogólnie wczoraj było naprawdę świetnie. Ale nie chcę, żeby on myślał, że ja go traktuję tylko jak kumpla czy coś, muszę coś zrobić z tym swoim lękiem. Btw. znów nic nie jadłam przy nim, a byliśmy razem od 21 do prawie 4. Muszę mu w końcu powiedzieć.
Dziś tak na szybko piszę, bo jeszcze nawet się nie rozpakowałam i czeka na mnie trochę roboty. Ale dobrze być znów w domu, ze swoją rutyną, i dobrze jest wrócić do bloga.
Ściskam:)
Cieszę się, że już jesteś :).
OdpowiedzUsuńTeż za każdym razem sobie powtarzam, że mamy czas, że nie mogę stracić kolejnych pięciu lat z powodu odraczania podjęcia zmian, które są konieczne. Wtedy, te kilka lat temu, byłam przekonana, że uda mi się diametralnie zmienić swoje życie w ciągu 2-3 miesięcy. Dziś wydaje mi się to niesamowicie śmieszne i naiwne... Wiem, że to moja wina, że ja to sobie zrobiłam, z niewiedzy, desperacji, uporu, buntu, głupoty. Ale nie żałuję. To po prostu musiało się stać.
OdpowiedzUsuńTa 'niechęć' do kontaktu z M. wynika z działania opierającego się na zasadzie "wszystko albo nic". Ja wybierałam sobie ludzi wg odpowiednich kryteriów, po czym maksymalnie się na nich koncentrowałam, byłam gotowa poświęcić całą uwagę i wolny czas. Po prostu bezgraniczne zapatrzenie i uwielbienie. Podświadomie w zamian oczekiwałam tego samego. Tylko paradoksalnie żeby mnie przyciągnąć do siebie, trzeba było mnie odepchnąć, odtrącić. W momencie gdy wyczułam zagrożenie (czyli emocjonalną bliskość, bezpieczeństwo), włączał mi się sygnał alarmowy i byłam gotowa nawet zniszczyć tę osobę, byle nie dopuścić do utworzenia normalnej, zdrowej relacji opartej na zaufaniu. Byłam też uzależniona od chorych, pseudo-psychologicznych gier, zabawy emocjami itd...tylko takie relacje mnie interesowały. M. mi dość wyraźnie dał do zrozumienia, że on nie ma zamiaru się w to ze mną bawić i chce mnie z tej pętli wyciągnąć, uświadomić mi, że tego nie potrzebuję. Całe to ścierwo teraz ze mnie wyłazi, stąd ta niepewność.
Koniecznie daj znać jak poszła rozmowa z K. :).
Nie możesz się bać. Myślę, że stopniowo będziesz pokonywała ten lęk przed bliskością, jesteś przecież na dobrej drodze, widocznie ta bariera jest jeszcze trochę zbyt silna.. Ja się zachowuję w ten sam sposób, więc to doskonale rozumiem. Jeżeli masz podstawy by uważać, że jemu na Tobie zależy, to nie możesz ciągle się bać, że "wszystko zepsujesz". Pisałaś, że się doskonale rozumiecie, więc myślę, że on zauważa Twoje obawy i się stara je zrozumieć, nie będzie Ci też niczego utrudniał, wręcz przeciwnie.
Jeszcze nie jestem gotowa, żeby zagłębiać się w relacje z rodziną. Musiałoby się stać coś naprawdę dramatycznego, żeby pojawił się impuls do działania.
Co by się stało, gdyby ktoś kogo znasz, ktoś bliski przeczytał posty na Twoim blogu? Ja zawsze się panicznie tego bałam. Obecnie momentami wpadam w uzasadnioną panikę, a chwilami zwyczajnie mnie to nie obchodzi...mogliby wszystko przeczytać, przynajmniej dowiedzieliby się prawdy o mnie i nie musiałabym przez cały czas odgrywać.
Mój problem obecnie polega na tym, że ja nadal siebie nie akceptuję w stopniu znaczącym. Nadal chcę schudnąć (!). Miewam przebłyski, kiedy już mam wrażenie, że potrafiłabym nawet siebie polubić, ale przez 90% czasu czuje się taka uciśnięta, zgnieciona, zdeformowana. Po prostu nie potrafię się wyzbyć złudzenia, że wyglądam jak wieloryb, spasiony, utuczony prosiak. Najgorzej jest, kiedy muszę się rozebrać, żeby wejść do kąpieli. Mam wtedy ochotę się sobą, kolokwialnie mówiąc, porzygać.. (tylko to słowo było w stanie oddać moje odczucia).